[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mam na sobie czarny kostium, niebieskozieloną bluzkę iwyglądam na bizneswoman w każdym calu. Muszę odnieść sukces - mówię do swojego rozmówcy, którego nie widać.- Muszę wygrać w tymprogramie".O matko.Wydaję się taka poważna.Nie rozumiem nic z tego.Dlaczego nagle zapragnęłam wygrać wbiznesowym reality show?- Dzień dobry, Lexi!Przestraszona tym głosem, zrywam się na równe nogi.Wciskam  stop" na pilocie i odwróciwszy się,widzę kobietę118 po pięćdziesiątce.Ma ciemne, przyprószone siwizną włosy, związane z tyłu, i fartuch w kwiatki, wręce trzyma plastikowy kubeł ze środkami do czyszczenia.Ma też iPoda, przypiętego klipsem dokieszeni fartucha, a ze słuchawek w uszach dobiegają dzwięki muzyki operowej.- Wstałaś już! - mówi przenikliwym głosem.- Jak się czujesz? Lepiej dziś? - Jej akcent trudnookreślić, to jakby cockney z nutą włoskiego.- Jesteś Gianna? - pytam ostrożnie.- Matko Boska! - %7łegna się znakiem krzyża i całuje opuszki palców.- Erie mnie uprzedzał.Poplątałoci się w głowie, biedna dziewczyno.- Nic mi nie jest, naprawdę - mówię pospiesznie.- Straciłam pamięć i nie mogę sobie przypomniećwielu rzeczy, więc muszę poznać na nowo swoje życie.- Aha, no to jestem Gianna.- Stuka się palcem w pierś.- Zwietnie! Dzięki.Staję z boku, podczas gdy Gianna mija mnie i zaczyna omiatać pierzastą miotełką szklany blat stolikado kawy, nucąc do muzyki z iPoda.- Oglądałaś swój występ w programie, co? - Zerka zza moich pleców na wielki ekran.- Och.no tak.%7łeby sobie przypomnieć.- Pospiesznie wyłączam DVD.Gianna zabrała się tymczasem do polerowania kolekcji zdjęć w ramkach.Wykręcam sobie palce ze skrępowania.Jak mogę tak stać i przyglądać się, jak inna kobieta sprzątamój dom? Może powinnam zaoferować jej pomoc?- Co mam ugotować dziś na kolację? - pyta, strzepując poduszki na kanapie.- Ojej - mówię, patrząc na nią z przerażeniem.- Nic! Naprawdę!Wiem, że jesteśmy bogaci i w ogóle.Ale nie mogę przecież prosić kogoś, żeby ugotował mi kolację.To nieprzyzwoite.111 - Nic? - Zatrzymuje się.- Wychodzicie z domu wieczorem?- Nie! Ja tylko myślałam.może dziś wieczorem sama coś ugotuję.- Och, rozumiem - mówi.- Cóż, to już zależy od ciebie.-Z zaciętą miną podnosi poduszkę iprzetrzepuje ją z jeszcze większym wigorem.- Mam nadzieję, że smakowała ci wczorajsza zupa -dodaje, nie patrząc na mnie.- Była pyszna! - zapewniam pospiesznie.- Dzięki! Wspaniały aromat.- To dobrze - mówi sztywno.- Starałam się.O Boże.Chyba się nie obraziła?- Daj mi znać, co kupić na tę kolację - ciągnie, odkładając poduszkę.- Jeśli masz ochotę na cośnowego, innego.Cholera.Jednak jest obrażona.- Albo.No dobrze.- Ze zdenerwowania mówię ochrypłym głosem.- Właściwie.tak sobie myślę.może jednak ugotowałabyś coś prostego? Ale nie zadawaj sobie dużego trudu.Kanapka zupełniewystarczy.- Kanapka? - Unosi wzrok i patrzy na mnie z niedowierzaniem.- Na kolację?- Albo.co ci przyjdzie do głowy! To, co lubisz gotować! - Gdy mówię te słowa, wiem, że brzmiąidiotycznie.Wycofuję się, biorę magazyn poświęcony nieruchomościom, który leży na bocznymstoliku, i otwieram go na stronie o urządzeniach wodnych w łazience.Jak mam się do tego wszystkiego przyzwyczaić? Jak, na miłość boską, stałam się kimś, kto magospodynię?- Aj! Ktoś zniszczył kanapę! - W głosie Gianny nagle pojawia się bardziej włoski akcent niż cockney.Jednym ruchem zdejmuje słuchawki i ze zgrozą pokazuje rozdarcie.-Popatrz! Rozerwana! Jeszczewczoraj rano była w porządku.- Patrzy na mnie ze strachem.- Mówię ci.Zostawiłam ją w najlepszymstanie, żadnych rozdarć, plam.Krew uderza mi do głowy.120 - To.to moja wina - jąkam się.- Ja to zrobiłam.- Ty?- Tak - bełkocę.- To było niechcący.Stłukłam tę szklaną panterę i.- Oddycham z trudem.- Zamówięnowe obicie, obiecuję.Ale proszę nic nie mówić Ericowi.On nie wie.- Nie wie? - Gianna sprawia wrażenie oszołomionej.- Przykryłam rozdarcie poduszką.- Przełykam ślinę.-%7łeby je ukryć.Gianna z niedowierzaniem patrzy na mnie przez dłuższą chwilę.Odpowiadam błagalnymspojrzeniem, nie mogąc złapać tchu.Potem jej pełna powagi twarz zaczyna drgać i Gianna zanosi sięśmiechem.Odkłada poduszkę i klepie mnie po ręce.- Zaszyję to.Drobniutkim ściegiem.Nawet nie zauważy.- Naprawdę? - Czuję wielką ulgę.- Och, dzięki Bogu.To byłoby cudownie.Byłabym ci bardzowdzięczna.Gianna przygląda mi się z konsternacją, założywszy pełne ramiona na piersi.- Na pewno nic ci się nie stało podczas tego uderzenia w głowę? - pyta w końcu.- Nie wszczepili cinowej.osobowości?- Co takiego? - Zmieję się niepewnie.- Nie sądzę.-Słychać brzęczyk przy drzwiach.- Och.Zobaczę,kto to.-Pospiesznie ruszam do drzwi frontowych i podnoszę słuchawkę domofonu.- Tak, słucham?- Halo? - odpowiada gardłowy głos.- Samochód dla państwa Gardiner.Mój nowy samochód stoi przed budynkiem na miejscu parkingowym, które według słów portiera jestmoim prywatnym miejscem.To srebrny mercedes; rozpoznaję markę po znaczku na masce.Kabriolet.Poza tym niewiele więcej potrafię powiedzieć, chyba to tylko, że musiał kosztować majątek.- Proszę tu podpisać.i tu też.- Facet, który przyprowadził samochód, podsuwa mi blankiet napodkładce.113 - Okej.- Gryzmolę we wskazanym miejscu.- To pani kluczyki.nalepka na szybę potwierdzająca opłacenia podatku.wszystkie dokumenty.Szerokiej drogi, kochanie.- Wyjmuje mi z ręki długopis i wychodzi za bramę, pozostawiając mniesamą z samochodem, plikiem papierów i kompletem błyszczących kluczyków.Przesuwam je międzypalcami, czując dreszcz podniecenia.Nigdy nie ekscytowałam się samochodami.Ależ też nigdy wcześniej nie stałam tak blisko lśniącego nowością mercedesa.Nowiutkiegomercedesa, który należy wyłącznie do mnie.Tylko zajrzę do środka.Instynktownie wyciągam breloczek z kluczykami i naciskam guzik - a potempodskakuję, gdy samochód wydaje sygnał i błyska światłami.Cóż.Najwyrazniej robiłam to już.Otwieram drzwi, wsuwam się na fotel kierowcy i wciągampowietrze w nozdrza.O rany.To jest dopiero samochód.Gówniane renault Da-ve'a Nieudacznika w ogóle nie może się znim równać.Unosi się w nim wspaniała, odurzająca woń nowej skóry.Fotele są szerokie i wygodne.Deskę rozdzielczą pokrywa lśniące drewno.Ostrożnie kładę dłonie na kierownicy.Mam wrażenie, żeujmują ją całkiem naturalnie, jakby tu było właśnie ich miejsce.Nie mam ochoty ich cofnąć.Siedzę tak przez dłuższą chwilę, patrząc, jak brama otwiera się i zamyka, gdy wyjeżdża bmw.Ale przecież.umiem prowadzić.Na jakimś etapie tego nowego życia musiałam zrobić prawo jazdy,nawet jeśli tego nie pamiętam.To świetny samochód.Grzechem byłoby się nim nie przejechać.Na próbę wsuwam kluczyk do stacyjki.Pasuje! Przekręcam go, tak jak to robią inni, i silnik warczyprotestacyjnie.Cholera.Co zrobiłam nie tak? Przekręcam kluczyk jeszcze raz, teraz ostrożniej, i tymrazem nic nie warczy, tylko na desce zapala się kilka lampek [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp2wlawowo.keep.pl