[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Dokądże mnie prowadzisz?  zapytał. Ale już bądzcie spokojni  rzekł Grzegorz z uśmiechem  ani do króla jegomości, aniprzed izbę, za to ręczę.A może też na górze inny, a na dole inny sejm się odbywa? Kto towie? Trafimy też bodaj na posiedzenie, ale nie senatorów.Już ja ręczę, że księcia ani wkłopot, ani na złe miejsce nie wprowadzę.To mówiąc Metlica potarł czoło, uśmiechnął się, poprawił paska i minąwszy główne wnijście,skierował się boczną bramą na pusty, wąski dziedziniec, do którego wprawdzie gwar zpierwszego podwórza dochodził, śmiech wozniców, rżenie koni i hałas służby, ale tu żywejduszy nie było widać ani światła w oknach pozabijanych deskami, które w tę stronęwychodziły.Gdy przednia część zamku cała była w światłach i gwarze, ta stała opasanamilczeniem i ciemnością.Stare zamczysko królewskie, budowane powoli, wiekami, nosiło też ślady różnych rąk i ludziróżnych, którzy nad nim pracowali.Od czasu przeniesienia stolicy z Krakowa, ba, wcześniejnawet klejono to królewskie gniazdo rozszerzając je, dosztukowując, poprawiając.Każdy zkrólów i budowniczych zdobił je po swojemu i zapisywał mimo woli datę kamienną nagmachu coraz rosnącym.W końcu się z tego stworzyło coś dziwacznego, a ostatniemukrólowi w opustoszałej budowie było już za przestrono.Gdy zamek rósł, Polska malała.Stanisław mieszkał już tylko w jednej części, jak chwilowy lokator ledwie się śmiącrozgospodarować.Spadkobierca Wazów małym wyglądał w szerokiej sukni swych poprzedników.Połowyzamku nie było czym przystroić ani jak zapełnić, poprzednicy ostatni rychlej z niej co zabrali,niż dołożyli, mieli swój zamek i stolicę; sale ogromne stały pustkami, strzegły ich wybladłekrólów wizerunki, gdzieniegdzie sczerniałe zwierciadło, połamane krzesło, z którego szczury dobyły wnętrzności na gniazda, i stół okryty pyłem, na którym myszy pozostawiały śladypochodów.Stanisław August jak na króla żył ubogo wydając wiele.Rodzina, klienci, posługacze,pośrednicy zabierali mu do grosza; fantazje płacą się drogo, niepokój oddaje wszystko.Wyjąwszy apartamenta królewskie, w których czuć było, że panujący uważał się za gościa,prócz sali sejmowej i mieszkań służby pańskiej, dalsze części, położone ku kościołowiZwiętego Jana, niemal były opuszczone, Nie wiedziano, co robić z nimi, przekształcano je napracownie dla Bacciarellich, na kryjówki dla artystów.Nawet ten dziedziniec królewski, który poprzedzał szczupłe stosunkowo komnaty pańskie,najczęściej stał pustkami.Nie jeden raz się trafiło, że więcej karet liczono na dziedzińcuambasadora niż u najjaśniejszego pana, szczególniej pod koniec jego panowania.Przedpokoje Repninów, Bułhakowów, Stackelbeirgów pełniejsze były nad królewskie; wsamym zamku, patrząc na grono ludzi otaczających posła carowej i nieszczęsnego króla,można się było omylić i jak ów dowcipny podróżny - waleta wziąć za króla.Pod bokiem jego posługiwano się pustką zamkową, której on tak mało potrzebował, nanajrozmaitsze cele.Znajdowała się tam niejedna kryjówka, o której przeznaczeniu małe tylkokółko wtajemniczonych wiedziało.Z ciemnego dziedzińca wszedł książę za Metlicą do przedsienia kilką wschodami w dół; tuciemność była zupełna, pokierować się mógł tylko doskonale znający te zakamarki zamkowe.Metlica nie dosyć znać pewnym był siebie, bo wyjąwszy latarkę musiał ognia skrzesać isiarniczką knot w niej zapalić.Przed nimi był korytarz, który przeszli milcząc i stanęli uogromnych drzwi.W nich mniejsza furtka zamkniętą była, ale Metlica miał klucz od niej.Izba następna była rodzajem sklepionego przedsienia, wyłożonego kamieniem, z oknamizabitymi deskami; nie było w niej nic oprócz kilku ław dębowych i olbrzymiego, alezamurowanego komina.Nie znalezli tu żywej duszy, a najmniejszy szmer nie zdradzał w sąsiedztwie ludzi.Drzwi donastępnej sali sklepionej, stare i zeschłe, bez zamku nawet, otwarły się za lekkimpopchnięciem; ale i ta sala była pustą.Znać dawniej należała do przedniejszych w zamku;pozostały w niej ozdobne odrzwia kamienne, reszty posadzki wydartej i drewnianychobramowań między oknami.Powietrze wiało chłodem cmentarnym, zapach wilgoci istęchlizny grobowy panował wszędzie.Idąc tak przeszli jeszcze mniejszą komnatę, w której szczątki zwierciadeł zostały, a w murzeczarna misa, do której niegdyś spływała woda z gardła zzieleniałej mosiężnej poczwary.Gdzieniegdzie na ścianach, okrytych szarą pleśnią i fantastycznymi rysunkami plam mokrych,czerniły się jeszcze jakieś prastare napisy: Vivat rex! Tu i ówdzie świeciły daty z końca XVIIwieku.Po kątach stały kawały drzewa bezkształtne, malowane z jednej, spróchniałe z drugiejstrony.Któż wie? kulisy teatru czy stopnie rozwalonego tronu?.Z gzemsów zorywał się światłem zaniepokojony nietoperz i krążył ponad głowami.Kniaz nieśmiał pytać i szli w milczeniu.Kilka stopni w dół sprowadziło ich na wąski przedsionek, w którym dwa wojskowe kotłystare z rodzaju tych, które na koniach jazda woziła, z rozdartą skórą tuliły się w kącie.Przynich stało kilkoro drzewców od proporców, a na jednym świeciły się gwozdzie i wisiałyłachmany.Były-li to trofea czy chorągwie bez żołnierzy?Maleńkie drzwiczki w murze, do których się zbliżyli, kute żelazem całe, z ogromnymzamkiem, stały zaparte.Metlica przyłożył ucho i kluczem, który trzymał w ręku, zapukał trzyrazy po dwa.Z drugiej strony nierychło odpowiedziały mu trzy uderzenia.Jakiś głos niewyrazne zadał pytanie.Grzegorz niezrozumiałymi dwoma odpowiedział słowy.Klucz zgrzytnął w zamku, drzwi się uchyliły, światełko błysnęło w nich. Ilu? Dwóch [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp2wlawowo.keep.pl