[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale to nie chłopcy z krukami niedawali Blue spokoju, choć szanse, że Adam kiedykolwiek zadzwoni, wydawały sięteraz bliskie zeru.Nie, najbardziej przejmowała się tym, że matka czegoś jej zabroni-ła.To uwierało jak za ciasny kołnierzyk.Postanowiła wstać.Odrzuciła kołdrę.Choć miała pewną słabość do dziwacznej architektury domu przy FoxWay 300, więcej w tym było sentymentu niż jakichkolwiek głębszych emocji.Za topodwórko za domem darzyła prawdziwie płomiennym uczuciem.Rozpościerał sięnad nim wielki, rozłożysty buk.Jego piękna, doskonale symetryczna korona sięgałaod początku do końca płotu, przez całą szerokość podwórka.Była tak gęsta, że nawetw najbardziej upalne letnie dni ogród miał soczystozielony kolor.Tylko naprawdęulewny deszcz był w stanie przebić się przez barierę z liści.Blue mogłaby napełnićcały worek wspomnieniami deszczowych dni spędzonych pod masywnym, śliskimpniem.Uwielbiała słuchać szumu, kapania i rozpryskiwania się o zielony baldachimkropel wody, które nigdy nie docierały do ziemi.Stojąc pod bukiem, czuła się tak,jakby sama była drzewem, a deszcz spływał po jej liściach i korze, gładkiej w dotykujak skóra.Blue westchnęła i poszła do kuchni.Otworzyła drzwi na zewnątrz, a potem ci-cho i starannie zamknęła je za sobą.Po zmroku podwórze zamieniało się w jej osobi-sty, niepowtarzalny, ciemny świat.Wysoki, drewniany płot, obrośnięty zaniedbanymwiciokrzewem, zasłaniał światła sąsiednich domów, a nieprzenikniony baldachim ko-rony buka nie dopuszczał blasku księżyca.Zwykle wzrok Blue potrzebował kilkudługich minut, żeby przyzwyczaić się do panujących tu ciemności, ale nie dziś.Tej nocy pień drzewa rozjaśniał upiorny, niepewny blask.Blue zatrzymała się zwahaniem, próbując zrozumieć znaczenie tego chybotliwego światła, które przesuwa-ło się po bladej, szarej korze.Oparła dłoń o ścianę domu jeszcze ciepłą od żaru dnia i pochyliła się do przodu.Teraz dojrzała świeczkę ustawioną z drugiej strony drze-wa wśród jego nagich, wężowych korzeni.Drżący płomień przygasał, wydłużał sięi znowu zanikał.Blue zrobiła krok do przodu i zeszła ze spękanego, ceglanego tarasu.Postąpiłajeszcze parę kroków i obejrzała się za siebie, żeby sprawdzić, czy ktoś jej nie obser-wuje.Kto to zrobił? W odległości metra od świeczki, w plątaninie korzeni o gładkiejskórze zebrała się kałuża czarnej wody.Na jej powierzchni błyszczało drżące światło,jakby drugiej świecy zanurzonej w ciemnej toni.Blue wstrzymała oddech i zrobiła jeszcze jeden krok.Nieopodal świeczki i niewielkiej sadzawki, w korzeniach drzewa klęczała Ne-eve ubrana w luzny sweter i długą, szeroką spódnicę.Z pięknymi dłońmi złożonymina kolanach była nieruchoma jak drzewo i ciemna jak niebo.Na widok Neeve Blue gwałtownie wypuściła powietrze, a potem podniosławzrok na ledwo widoczną twarz ciotki.Ponownie wstrzymała oddech, jakby dopieroteraz się zdziwiła. Och szepnęła Blue. Przepraszam.Nie wiedziałam, że tu jesteś.Ale Neeve nie odpowiedziała.Dziewczyna przyjrzała się uważniej i dostrzegłajej nieobecne spojrzenie.Brwi Neeve wydawały się dziwnie bezkształtne i pozbawio-ne wyrazu, jeszcze bardziej niż oczy.Zupełnie jak dwie równo odrysowane, neutralnelinie czekające na jakąś treść.Blue najpierw pomyślała, że to napad choroby.Zdarza się przecież, że ludziedostają jakiegoś ataku i siedzą nieruchomo.Jak to się nazywało? Ale potem przypo-mniała sobie miseczkę soku żurawinowo-grejpfrutowego na kuchennym stole i uzna-ła, że Neeve najprawdopodobniej medytuje.Ale to nie przypominało medytacji.Raczej jakiś& rytuał.Jej matka była prze-ciwna tego rodzaju praktykom.Kiedyś, pełna oburzenia, oznajmiła klientce: Nie je-stem czarownicą.Innym razem powiedziała smutno do Persefony: Nie jestem cza-rownicą.Ale kto wie, Neeve może nią była.Blue nie miała pojęcia, jakie zasady obowiązują w takiej sytuacji. Kto tu jest? zapytała Neeve.Ale to nie jej głos rozległ się w ogrodzie.Jakby przemawiało przez nią coś głę-bokiego i odległego.Blue poczuła ciarki na skórze.Gdzieś wysoko w koronie drzewa syknął jakiśptak.A przynajmniej Blue pomyślała, że to ptak. Podejdz do światła poleciła Neeve.Tafla wody między korzeniami drgnęła, a może poruszył się tylko odbityw niej płomień samotnej świecy.Kiedy Blue się rozejrzała, zobaczyła na ziemi pię-cioramienną gwiazdę.Koniec jednego z jej ramion wyznaczała zapalona świeca, dru-giego sadzawka z ciemną wodą.Trzecie było zakończone zgaszoną świecą,a czwarte pustą miską.Zdezorientowana Blue pomyślała, że może jednak się po-myliła, ale potem zdała sobie sprawę, że to Neeve jest ostatnim wierzchołkiem penta-gramu. Wiem, że tam jesteś powiedziała nie-Neeve swoim nowym głosemo brzmieniu ciemności, do których nigdy nie docierają promienie słońca. Wyczu-wam twój zapach.Blue miała wrażenie, że coś bardzo wolno wędruje po jej karku, tuż pod skórą.Było to tak odrażająco realne uczucie, że miała ochotę się tam klepnąć albo podrapać.Nade wszystko jednak chciała jak najszybciej wrócić do domu i udawać, żew ogóle z niego nie wychodziła, ale bała się zostawić Neeve samą, bo może&Blue pragnęła o tym nie myśleć, ale obawa wkradła się już do jej głowy.Niechciała zostawiać Neeve samej, na wypadek gdyby coś ją opętało. Tu jestem oznajmiła Blue. Płomień świecy się wydłużył. Jak masz na imię? zapytała nie-Neeve.Blue przyszło do głowy, że właściwie wcale nie ma pewności, czy usta Neeveporuszają się, kiedy mówi.Nie potrafiła się zdobyć na to, żeby spojrzeć na twarzciotki. Neeve skłamała Blue. Podejdz tu, gdzie mogę cię zobaczyć.W małej, czarnej sadzawce zdecydowanie coś się poruszało.W wodzie odbija-ły się kolory, których nie oświetlał płomień świecy.Chwiały się i przesuwały zupeł-nie niezależnie od jego ruchów.Blue zadrżała. Jestem niewidzialna. Ach westchnęła nie-Neeve. Kim jesteś? zapytała Blue.Płomień świecy strzelił jeszcze wyżej.Stał się tak cienki, że prawie się prze-rwał.Próbował dosięgnąć Blue. Neeve powiedziała nie-Neeve.W ciemnym głosie pobrzmiewała teraz jakaś przebiegła nuta
[ Pobierz całość w formacie PDF ]