[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Co ty, na litość boską, wyprawiasz?Chwila ciszy.Potem usłyszałam znajome już chrząknięcie, a na-stępnie jak najbardziej profesjonalny, fałszywie radosny, rynkowo-badawczy głos Martina.- No, właściwie to nie dokończyłem zadawania ci pytań i.Przerwałam mu gwałtownie.- W ogóle nie jesteś badaczem rynku.Jesteś zwykłym, pospoli-tym obleśnym świntuchem telefonicznym.- Ojej, nie jestem.- Tym razem głos był nabrzmiały prawdziwąurazą.- Zwyczajny, pospolity świntuch zadzwoniłby po prostu i nawi-jał te wszystkie gadki pod tytułem wiem-co-masz-na-sobie".Ja sta-ram się prowadzić badania.- A i, jak mniemam, myślisz, że przygotowanie doktoratu na te-mat świntuszenia przez telefon cię usprawiedliwia - wrzasnęłam na-prawdę wkurzona.- Nie przyszło ci do głowy, by odczekać trochędłużej niż pięć minut przed wykorzystaniem swych notatek?Znowu zaległa długa cisza, zdecydowanie zawstydzonai pełna pokory.Nie miałam jednak zamiaru mu odpuścić.Musisobie, bubek jeden, uświadomić, że to, co robi, jest nie tylko moralnienaganne, ale i kiepsko zaplanowane.Mam już potąd ludzi knocących robotę.Boże, co za upadek oby-czajów.%7ładnej dumy zawodowej, żadnego solidnego rzemiosła, a japotłukłam i oparzyłam sobie paluch, spiesząc się do rozmowy z tele-fonicznym świntuchem.A paluch bolał jak cholera.- Jesteś tam, Martin? - spytałam sucho, uznając, że dałam mu jużdość czasu, by rozważył i zrozumiał swe grzechy.Odezwał się bardzo cieniutki głosik.- Taa.- Naprawdę, jesteś badaczem rynku?SR- Jestem - szepnął słabym głosem.- Ale byłem już tak zdołowa-ny.Nikt nie chciał ze mną rozmawiać.Już od tygodni nie posunąłemsię naprzód i chyba poczułem się tak znudzony i samotny, i.Mało brakowało, a zaczęłabym mu współczuć, przerwałam więcjego biadolenia.- Martin, wszyscy popełniamy błędy, ale musisz sobie uświado-mić, że takie zachowanie jest po prostu niedopuszczalne.No, terazspadaj, przemyśl dokładnie swe postępowanie a potem, za parę dni,zadzwoń i spróbujemy jeszcze raz.Zgoda?- Naprawdę? Wciąż chcesz mi pomóc w wypełnianiu tych ankiet?- Wciąż chcę.W sumie miło się z tobą rozmawia.Tylko następ-nym razem nie sap tak ciężko.- Nie będę.Aha, i.tego.Isabelle?- Co takiego?- Tak naprawdę to nie masz chłopaka, tak?- Dlaczego tak sądzisz?- Bo jestem pewien, że jeśli będziesz mu na kolację podawać ku-skus z polentą, to zerwanie masz jak w banku, i to piorunem.Bezczelny gnojek.- No to cześć, Martin.Rozłączyłam się.Hattie wciąż wpatrywała się we mnie.- No co? - warknęłam.- To jakiś telefoniczny świntuch?- Tak jakby.I, nawiasem mówiąc, niezbyt pomysłowy.- I powiedziałaś mu, by zadzwonił za parę dni?- Ummm.Oj, tak naprawdę to badacz rynku.Dlaczego mi się takprzyglądasz?Hattie potrząsnęła głową.- Nieważne.Naprawdę nieważne.* * *SRJakąś godzinę pózniej, gdy telefon zadzwonił, odebrała go Hattie.Po kilku sekundach oddala mi słuchawkę z nieprzeniknionym wyra-zem twarzy.- Nie jestem pewna, ale to chyba do ciebie.Zanim jeszcze zdążyłam powiedzieć halo", ucho moje zaatako-wały ciężkie sapania i przedziwne świszczące odgłosy.- Martin! - wrzasnęłam.- Nie do wiary, że on to znów robi.Wściekłość moją powiększał fakt, że dopiero wyszłam z kąpieli i mojaróżowa flanelowa piżama w kaczuszki była absolutnie nieodpowied-nim strojem do odbierania świńskich telefonów.W takiej sytuacji sce-neria wymaga heroiny w satynowym negliżu, nerwowo zerkającej wokno, gdzie widać nadciągającą burzę z piorunami.Po drugiej stronie dało się słyszeć serię chrapliwych pochrząki-wań i już miałam się rozłączyć, gdy nagle usłyszałam rozełkany głoswymawiający moje imię.- Frannie? Fran, to ty?Fran zaczęła szlochać tak głośno, że ledwo ją rozumiałam, alezdawało mi się, że słyszę coś na kształt. Czy mmżesz rzyyjśś? Tera-az?- Oczywiście, zaraz będę, ale co się stało?Pytanie padło za pózno, gdyż Fran ponownie rozpoczęła serięniezrozumiałych jęków i szlochów.- Złotko, wez głęboki oddech i staraj się uspokoić.Zaraz będę,przyrzekam - i rozłączyłam się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]