[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.RS68Johanna ją ujęła.- Wybaczcie.O, nie wyganiajcie mnie, na miłość boską, pozwólcie mizostać!Johanna zmarszczyła brwi.- Już dobrze, dobrze, odpoczywaj teraz.Nikt cię nie wyrzuci.To byłwypadek, musiałaś stracić przytomność.- Ja.upadłam.Tylko upadłam.Gwałtownie poderwała się z łóżka, patrząc gdzieś przed siebie szerokootwartymi oczami.- To nieprawda, nieprawda!Johanna stoczyła z nią krótką walkę i wreszcie udało jej się uspokoićdziewczynę.Parę łyków mocnej nalewki z jagód czarnego bzu pozwoli jejzasnąć i oczyści ciało.Johanna zmęczona wstała i poszła wydać zalecenia, by zawiadomiono onieszczęściu żonę parobka.Wiedziała, że miał młodą żonę i trójkę dzieci;rodzina została w jednej z tych małych górskich zagród w okolicachTurtagro.Zapewne był zmuszony opuścić dom, żeby zarobić kilkaszylingów, a żona w tym czasie sama zajmowała się gospodarstwem iwiosennymi pracami w polu.Czy Karina z Kinsedalen ma jakichś krewnych? Tego Johanna niewiedziała, ale może najstarsza służąca coś jej wyjaśni.Albo karczmarz, uktórego dziewka służyła przez blisko dwa lata.Johanna próbowała nie myśleć o tym, co ten wypadek będzie oznaczał dlanieszczęsnej wdowy.Poszła do alkowy i wyjęła dwa podwójne talary.Zalśniło czyste, niesplamione srebro.Potem wzięła jeszcze jeden, i jeszcze.Wiedziała, że to niemądre, że okazuje zbytnią dobroć, ale zawinęła je prędkoi dała chłopakowi, który miał zawiezć złe wieści.Raviego nigdzie nie było widać, pewnie zabrał dzieci z zadymionegodomu.Wśród całego tego strasznego zamieszania Johanna nie słyszała ichpłaczu ani krzyku, zapewne więc wszystko było w porządku.Znalazła całą trójkę na schodach, zobaczyła, że Ravie-mu z oczu,czerwonych i spuchniętych od dymu, strumieniem płyną łzy.Dzieci niepłakały, tuliły się tylko do niego, okrągłymi ze zdumienia oczami wpatrującsię w Johannę.Gdy jednak wyciągnęła ręce do Benjamina, chłopczyk mimowszystko uderzył w płacz i odwrócił się od niej.- Całą twarz masz czarną i brudną.One się ciebie boją.Wyglądasz jakjakiś strach.RS69Johanna ciężko skinęła głową i ruszyła w stronę rzeki.RS70ROZDZIAA PITYPonad Meisterplassen wisiał wyszlifowany sierp księżyca.Nad wodąfiordu unosiła się szara mgła.Dzień był gorący, dopiero pod wieczór sięochłodziło, gdy świeży wiatr zaczął wiać od gór.Bendik zajęty byłmocowaniem nowych lin przy pomoście, stare cumy trzeba było wymienić,nie wytrzymają kolejnego lata.Nacierał liny tłuszczem i smołą w miejscach, które mogły znalezć się wwodzie.Nieduża wiosłowa łódz z każdym uderzeniem fali kołysała się lekko nałańcuchu.Jego brzęk niósł się monotonną zgrzytliwą piosenką.Tęsknił za dziećmi.Odkąd śniegi stajały i nadszedł czas prac pod gołymniebem, przez tyle wiosennych wieczorów deptały mu po piętach.Teraz jużtrudno mu było przywołać w pamięci drobne twarzyczki, jak gdybywywodziły się ze snu.Szerokie uśmiechy, z początku bezzębne, potem zmałymi, białymi ziarenkami ząbków, głębokie gulgotanie wkrótceprzeradzające się w śmiech, gdy coś spsociły.Westchnął głęboko, wytarł ręce o robocze spodnie.Przysiadł na balu,który woda wyrzuciła podczas zeszłorocznych jesiennych sztormów.Nie było zimno, czuł jednak, jak skóra przy powiewach wiatru pokrywasię gęsią skórką.Lato stało tuż za progiem, lecz Bendik czuł się niespokojny,jakby zmrożony.Najchętniej zaraz odwiązałby cumy i rzucił się do wioseł.Wystarczyłaby jedna noc, może jeszcze pół dnia i już by tam był.Ale to niemądre, to były dzieci Johanny, nie jego.A poza tym dobrzewiedział, gdzie jego serce odnalazło spokój, którego, jak sądził, nie zazna jużnigdy.Właśnie tu, w tym miejscu, razem z Ranveig, Ivarem i wszystkimiinnymi.Może nie dałoby się nazwać ich przyjaciółmi, czuł się jednak wśródnich bezpiecznie, wiedział, że jest lubiany.Nauczyli go tylu pożytecznychrzeczy o prowadzeniu gospodarstwa.On w zamian mógł nauczyć dzieciróżnych innych ważnych spraw.Atmosfera w zagrodzie była niewymuszona i miła, choć jednocześnieRanveig dbała o odpowiedni porządek i szacunek.Na msze wypływali w codrugą niedzielę i nigdy nie siadali do stołu, dopóki Ivar nie zdjął czapki i nieodmówił modlitwy.Tak, tak, życie było tu doprawdy uporządkowane, wydawało plony.Zagroda rozkwitała z miesiąca na miesiąc.Pola, które zaorali zeszłej jesieni,teraz zbronowali i już zaczynały kiełkować na nich rośliny.ZasadziliRS71kalarepę, cebulę i groch, tak jak poprzednio, dodatkowo jeszcze Bendikzdobył małe sadzonki, z których wyrosnąć miał nowy gatunek kapusty owiększych główkach, słodka zimowa cebula, fasola i biała rzepa.W zeszłymroku zasadzili dwa drzewka wiśni i dwie jabłonie pod najbardziejnasłonecznioną ścianą domu.Może przetrwają zimy, może nie.To byłwytrzymały gatunek, tak przynajmniej zapewniał handlarz, któremu oddał zadrzewka jedną z posrebrzanych tabakierek.Handlarz twierdził, że drzewkapochodzą aż z północnej Hiszpanii.O, tak, dobrze tu będzie żyć, nawet bez dzieci.Musi trzymać się tej wiary, z pewnością pomoże mu w tych przykrychchwilach, gdy wydawało mu się, że nic już nie ma sensu.Nie widział kobiety, która rozglądała się, siedząc w zaroślach olszynyponad domami, bo też i była ubrana na zielono, a na ramiona zarzuciłarobioną na drutach szarą chustę.Po wydatnych kościach policzkowychpłynęły łzy, lecz półotwarte usta już nie drżały.Siedziała, mrucząc coś podnosem.- Chyba oszaleję! Oszaleję znów!Pózniej ostrożnie się podniosła i podreptała stromą ścieżką.Zeszła nadstrumień, zaczerpnęła kilka garści świeżej wody, zmoczyła ręce i twarz,rozpuściła włosy, a potem przeczesała je mokrymi palcami.Po chwiliwahania ponownie związała je w gruby węzeł na karku.Potem kilkakrotnie głęboko odetchnęła i skierowała się na przystań.Bendik z początku nie zwrócił na nią uwagi, gdy jednak się do niegoodezwała, drgnął przestraszony, jakby zadano mu cios.- Niech wieczór będzie pobłogosławiony, gospodarzu - odezwała sięsztywno.- Helena, ty tu?Przymknęła oczy, czuła, jak napinają się szczęki.Zmusiła się do tego, bypamiętać, że Bendik jest dobry, że już tyle razy tak swobodnie z nimrozmawiała, że miał najżyczliwsze szare oczy i nigdy nie dotykał jej ręką,której nie mogła odsunąć.Uśmiechnął się akurat w odpowiednim momencie, Helena nieproszonaprzysiadła na kamieniu obok, popatrzyła w górę.- Tęsknisz za swoim dzieckiem - stwierdził z mroczną miną.Kiwnęła głową.Zapatrzył się na fiord.- Boję się, Heleno.I nie wiem, co mam ci powiedzieć.Pozwoliła mumyśleć.RS72- Johanna jest moją córką i będzie się o nich oboje troszczyć jak najlepiej,a Ravi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]