[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Stała obok niejprzestępując z nogi na nogę i bawiąc się swoim fartuchem.- Coś jeszcze, Beatrice?Bea patrzyła na zniszczony tom Biblii leżący na kolanach Sabriny.Był już tam od trzech dni, ale nikt nigdy nie widział go otwartego.- Tak się tylko zastanawiałam, czy może przynieść panience jakąśinną książkę do czytania? A może jakieś wyszywanki podniosłybypanienkę na duchu?Sabrina potrząsnęła głową, patrząc znów z rozmarzeniem na moknącyw deszczu ogród.- Nie dziękuję.Ale miło z twojej strony, że zapytałaś.Bea wciąż za niąstała.- Czy mam uczesać panience włosy? - Dotyk jej lekkich jak pióropalców w gęstej burzy włosów, spływających kaskadą na plecy Sabrinybył zniewalający.- Nigdy nie myślałam, że jest ich344tak dużo.- Oderwała nagle rękę, zdając sobie sprawę, że zbyt sięspoufala.Sabrina nie udzieliła jej jednak nagany, tylko znów się łagodnieuśmiechnęła.- Mogę uczesać się sama, ale dziękuję, że pytasz.Bea westchnęła zmuszona zadowolić się okryciem nóg Sabrinypledem.- Przyślę Teddiego z drewnem do kominka.Nie chcemy, by panienkaprzeziębiła się w tej wilgoci.Mam panienkę odsunąć od drzwi? Mogą byćprzeciągi.Sabrina potrząsnęła głową ruchem tak sennym, jakby lunatyko-wała.Słyszała tylko, jak Bea trzepie poduszkę i przerzuca poniewierającą się pokomnacie pończochę przez oparcie krzesła.Sabrina widziała odbiciepokojówki w lustrze; na jej brzydkiej twarzy dało się dostrzec niepokój.- Jeśli będzie panienka czegoś potrzebowała, czegokolwiek, zadzwonipanienka po mnie, dobrze?Sabrina pokiwała głową.Drzwi już zdążyły się zamknąć, nim Sabrinawyszeptała:- Nie martw się, Bea.Jestem z Cameronów.My zawsze dostajemy to,czego chcemy.Położyła głowę na oparciu wózka i zamknęła oczy, nie mogąc znieśćnawet ponurego światła zza okna.Dwie godziny pózniej Bea weszła do kuchni, niosąc tacę z nietkniętąherbatą.Potrząsnęła smutno głową, gasząc wyczekującą minę kucharki.- Ani kropli.Nie zjadła nawet okruszka.Kucharka opadła ciężko na stołek, wciskając palec w jedną z zimnych,gumowatych bułeczek.- Gdyby ktoś jeszcze tydzień temu powiedział mi, że będę starała siękarmić te panienkę czymś innym niż arszenik, pomyślałabym, że jeststuknięty.- Jej twarz rozchmurzyła się.- A może przygotuję jej ciepłykompres na piersi?Bea potrząsnęła głową.- Nie skarży się na żadne bóle.W ogóle na nic się nie skarży.345Nigdy w życiu nie słyszałam tyle dziękuję" i czy mogłabyś".Gdybym ją poprosiła, pewnie sama podałaby mi herbatę.Kucharka oparła policzek na dłoni.Obie kobiety siedziały w posępnejciszy, obie zaskoczone zdały sobie sprawę, że wolałyby mieć doczynienia z jej napadami złości niż jej bolesną uprzejmością.Ostatnieświatełko zgasło w oczach panienki, pozostawiając je puste jak zimnaświeca.Swoje wymyślne suknie i kaszmirowe szale zastąpiła gładkimi,batystowymi koszulami nocnymi i wyblakłą puchowa kołdrą.Włosynosiła teraz rozpuszczone albo uplecione w dwa warkoczyki jak u małejdziewczynki.Nie chciała opuszczać swojej sypialni i siedziała godzinami w tymniewygodnym wózku inwalidzkim, wpatrując się w okno wychodzące naogród, jakby wyczekiwała czegoś, co miało nigdy nie nadejść.Albokogoś.Aomot i przekleństwa nie dochodziły już w nocy z jej pokoju.Nie byłotam nic poza tą samą pustą ciszą.Kucharka potrząsnęła głowa z rozpaczą.- Gdybym nie znała jej lepiej, pomyślałabym, że panienka cierpi zpowodu złamanego serca.Bea zaczerpnęła łyk zimnej herbaty Sabriny i skrzywiła się.- Tydzień temu przysięgłabym, że nie ma serca.Kucharka dolała doherbaty ginu z butelki po wanilii.- Cóż, jak zwykła mawiać moja mamusia, świeć panie nad jej duszą,co cię nie zabije to cię wzmocni.Bea uniosła maleńka filiżankę.- Wypiję za to.Filiżanka i butelka stuknęły się w geście, który bardziej przypominałmodlitwę niż toast
[ Pobierz całość w formacie PDF ]