[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wreszcie rzucił ją na poszycie, przygniótł całym ciężarem ciała i zacząłrozpinać spodnie.Przedramieniem miażdżył jej szyję, odbierając oddech. Nie rzucaj się, kurwo, i nie wrzeszcz, to może będę miły.Lilka znieruchomiała.Ucichła.Patrzyła na czerwoną twarz mężczyzny, na nabiegłe krwią oczy.Słuchała sapania, czuła zepsuty oddech i lepkie ręce na ciele.Wiedziała, że za chwilę stanie się cośpotwornego, o czym do tej pory tylko słyszała albo czytała w gazetach i.leżała bez ruchu.To uśpiło jego czujność.Uniósł się, uwolnił krtań dziewczyny i.Wgryzła się w jego przedramię, aż zawył z bólu.Wrzasnęła tak, że ptaki zafurkotały nad głową.I krzyczała dotąd, aż uciszył ją ciosem w twarz.Mamrocząc przekleństwa, próbował wbić się między nogi dziewczyny.Aleksiej zaszedł go od tyłu cicho jak kot.W następnej sekundzie jednym ruchem poderwał głowętamtego za włosy i zacisnął palce na jego krtani.Drugim szarpnął w bok, aż mężczyzna stoczył sięz Lilki, uwalniając dziewczynę.Odczołgała się w bok, patrząc, jak młodszy, szczuplejszy i niższy chłopak bez słowa, bez jednegodzwięku dusi zwalistego faceta, aż ten sinieje na twarzy, bezładnie szarpiąc rękami dłonie kata.Aleksiejzdawał się nie zauważać paznokci orających mu skórę na rękach i ramionach.Ze skupieniem na twarzyzaciskał palce coraz silniej i silniej.Naraz puścił.Tamten padł na wznak, łapiąc powietrze jak karp w sieci.Chłopak niespiesznie siadł mu na piersi i zaczął okładać pięściami siną twarz tamtego.Raz po raz,metodycznie, w takim samym strasznym milczeniu jak dotychczas.I znów przerwał bez uprzedzenia,bez słowa.Wstał.Przez chwilę patrzył na zbroczonego krwią niedoszłego gwałciciela, po czym.wyciągnął do niegorękę.Tamten gapił się nań napuchniętymi oczami i niechętnie przyjął tę dłoń.Stali naprzeciw siebie,mierząc się wzrokiem.Wreszcie Maciej uciekł spojrzeniem.W czarnych oczach Aleksieja nadal płonęłazimna, nieugięta chęć mordu. Ona jest moja.To jasne? Jego głos zabrzmiał jak pomruk dzikiego kota szykującego się do skokuna ofiarę.Mężczyzna skinął głową, odwrócił się i powlókł do wsi, ocierając twarz z krwi.Przez cały ten czas ani jeden, ani drugi nie spojrzał na skuloną pod drzewem dziewczynę.Dopierogdy Maciej zniknął im z oczu, Aleksiej przeniósł na nią oczy, w których dzika furia zaczęła przygasać.Wzrok chłopaka złagodniał.Pochylił się nad Lilką i zapytał z troską: Nic ci nie jest? Zdążyłem?Skinęła głową, czując łzy napływające do oczu. Chodz, Lilou. Uniósł ją i postawił przed sobą.Obejrzał od stóp do głów, wygładził sukienkę,dotknął policzka i rozciętej wargi.A potem.zagarnął dziewczynę ramieniem i przytulił z całych sił.Zabiję, jeśli jeszcze raz ktoś podniesie na ciebie rękę wyszeptał, słuchając jej rozpaczliwego szlochu. Nie zdołam się powstrzymać i zabiję.Lilka, mając przed oczami to, czego przed chwilą była świadkiem, nadal zmrożona precyzją jegociosów, zadawanych w kompletnym milczeniu, niemal beznamiętnie, nadal przerażona chęcią morduw jego spojrzeniu, zrozumiała, że to nie są słowa rozpaczy, przechwałki.Aleksiej rzeczywiście byłbyw stanie zabić tego, który ją skrzywdzi.Uczepiła się tej myśli. Zabierz mnie stąd! poprosiła, chwytając go za rękę, którą gładził jej splątane, uwalane ziemiąwłosy. Tak właśnie jest! Ciągle! Nie ten, to dopadnie mnie inny! Zabierz mnie ze sobą!Trwał chwilę bez ruchu, po czym pokręcił głową, czując nieznośny ciężar winy przygniatający jegosiedemnastoletnie ramiona: Nie mogę, Lilou.Zcigaliby nas do skutku.Ja poszedłbym siedzieć, ty i tak wróciłabyś do ojca,a przecież.mam szkołę, mam ciotkę, której serce by pękło, mam. Myślałam, że masz mnie! krzyknęła zrozpaczona i zła. Przyrzekałeś, że będziesz mnie chronił,ty tchórzu! Jeśli nie, to idz precz! Odepchnęła chłopaka resztką sił i ruszyła drogą ku wsi, czekając,aż on dogoni ją, zacznie przepraszać, kajać się, obiecywać złote góry, Aleksiej jednak nie uczynił anikroku.Obejrzała się raz i drugi.Tkwił tam, gdzie go zostawiła ze zwieszoną głową i przygarbionymiramionami.Lilka zwolniła kroku.To nie tak miało się skończyć! A jeśli nie tak, to.Zawróciła biegiem, zawisła chłopakowi na szyi, wtuliła twarz w koszulę na jego piersi. Przepraszam, Aluś, przepraszam.I dziękuję, że.że znów mnie uratowałeś.Nie gniewaj się poprosiła, gdy nie uniósł rąk, nie objął jej, nie przytulił. Już raz odszedłeś, a ja tęskniłam takstrasznie.Nie mogę znieść myśli, że znów mnie zostawisz. Lilou. Wreszcie się odezwał, choć ramiona, nadal ciężkie od bezsilności i poczucia winy,dopiero po chwili zamknęły się na szczupłym ciele dziewczyny. Uwierz, mnie również jest ciężko,wiedząc, że zostawiam cię na pastwę ojca i tych gnojków, ale jeśli chcemy być razem, muszę skończyćstudia, by nas utrzymać.Zasługujesz na bezpieczny, dostatni dom, Lilou, i ja chcę ci go dać.Ty daj mitrochę czasu. To tak długo zakwiliła. Siedem lat.Ja nie wytrzymam!Tulił ją w milczeniu, próbując zapanować nad ciałem, które musiało odpowiedzieć na bliskośćkochanej dziewczyny.Lilka wyczuła to.Wyczuła narastające podniecenie chłopaka.Gdyby widział w tym momencie jejoczy, odtrąciłby dziewczynę i odszedł czym prędzej, ale on przymknął powieki i rozkoszował sięzapachem jej włosów, ciepłem ciała, dotykiem dłoni na karku.Och, Aleks, Aleks.Jak mogłam ci to zrobić? Byłeś taki ufny.Nie podejrzewałeś podstępu.Tak strasznieżałuję tego, co stało się pózniej.Gdyby nie moja podłość, nie to zimne wyrachowanie skąd ja jew sobie znalazłam, wtedy mając zaledwie piętnaście lat? może wszystko potoczyłoby się inaczej?Może dostalibyśmy od losu szansę na piękne życie, pełne czystej, nieskażonej miłości? Zaprzepaściłamtę szansę.Zbrukałam twoje uczucie.Zniszczyłam życie i tobie, i sobie.Nigdy tego nie odpokutuję.*Liliana poderwała głowę, rozglądając się nieprzytomnie dookoła.Sen był prawdziwszy od jawy.Smakchłopięcych ust, dotyk głodnych dłoni, ciężar rozpalonego ciała.Pekaes zwalniał na ostatnim zakręcie.Wjechał na końcowy przystanek.Drzwi otworzyły sięz sykiem i kierowca, odwracając się do nielicznych pasażerów, zawołał żartobliwie: Kto wysiada, niech wysiada, kto ma chęć na jeszcze jedną rundkę, niech da mi zapalić i jedziem.Kobieta chwyciła bagaż, przecisnęła się między siedzeniami, by po chwili wyjść na zewnątrz, wprostw mrozne, zimowe popołudnie.Aromat jodeł zaparł jej dech w piersiach.Tak! Pamiętała go wyraznieze swojej pierwszej i ostatniej wizyty w tym miejscu!Zwiat dookoła skrzył się w drobinach wirującego lodu.Nie śniegu, a właśnie czegoś taknierzeczywistego, jak rozsypana na wietrze tęcza
[ Pobierz całość w formacie PDF ]