[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zamknęła oczy.Pojutrze? Dlaczego nagle wydało jej się, że to już zakilka minut? Poczuła się tak, jakby należące jeszcze do niej godziny gdzieśsię ulotniły i zatrzasnęły za sobą bramy do niezależności.Wkrótce Rafewsunie na palec narzeczonej zaręczynowy pierścień, który będzie jak kluczdo zamku, broniącego jej wolności; a na Boże Narodzenie ten klucz się wzamku przekręci.RS176Jack zobaczył łzy, połyskujące w świetle księżyca na rzęsach Emily.Wjednej chwili znalazł się przy łóżku i wyciągnął rękę, by ująć jej dłoń.PalceEmily zacisnęły się, oddając uścisk z taką samą tęsknotą, z jaką byłyobejmowane, i wtedy porwał ją w ramiona, i szukał ustami jej warg takgwałtownie, jakby od pocałunku zależało jego życie.Nie opierała się, nieudawała, że tak nie wypada.Ten moment wyparł wszystko inne, był chwiląszczerości, spojrzeniem prawdzie w oczy.Pokochali się i przez kilka sekundEmily nie wypierała się swych uczuć.Ugięła się pod tym, czemu zaprzeczyćnie mogła, a co pojawiło się już w pierwszej chwili, kiedy tylko gozobaczyła, kiedy spadła na polance z konia, a ten podniecający mężczyzna,ten złoty wiking przybył jej na ratunek.Wystarczyło jedno dotknięcie, awiedziała już, że go pożąda.Teraz całym swoim jestestwem tęskniła za tym,by położyć się i przyjąć go w siebie.To on był tym jednym jedynym, o którym mówiła matka, mężczyzną,który już zawsze miał dla niej znaczyć więcej niż ktokolwiek inny, nawetGeoffrey.Pragnęła Jacka Lincolna z gwałtownością, której sobie wcześniejnawet nie wyobrażała.Czuła się wstrząśnięta samym faktem, że zdolna jestdo takich emocji, ale pocałunek urzekał ją coraz bardziej i wiedziała, że jejopory słabną.Gdyby miał ją teraz wziąć, cieszyłaby się z tego, tak jakzagubiona dusza radowałaby się widokiem bram raju.Położyła się iuwodzicielsko pociągnęła go w dół za sobą.Resztki poczucia wstyduulotniły się i Emily nie obejrzała się nawet na to, co dobre, a co złe.Jack z całej duszy pragnął ją posiąść i przez słodki, bardzo słodkimoment zamierzał zaspokoić pożądanie, które paliło ich oboje.Jakże łatwobyłoby połączyć się z nią i w ten sposób przypieczętować ich miłość.Alekiedy przyjdzie ranek, oboje mogliby.pożałowaliby tego.- Nie.Podniósł się z łóżka i odwrócił, ze wszystkich sił starając się opanowaćniemal nieokiełznaną namiętność.Emily leżała zagubiona i stropiona.Nigdy wcześniej zakazane pożądanienie porwało jej z taką siłą, by wszelkie opory rozwiały się jak mgła.Oddałaby mu się z radością, z zapałem, z tęsknotą, ale zle by postąpiła.Jack popatrzył na nią znowu.- Gdybyśmy to teraz zrobili.- Wiem.Wyciągnął rękę i rozdygotanymi czubkami palców dotknąłpomierzwionych włosów Emily.RS177- Zamierzam uratować cię od Rafe'a Warrendera i dopilnować, by tenmiecz Damoklesa nie wisiał już dłużej nad twoją głową - powiedział cicho.Potem odwrócił się na pięcie i niemal zanim się zorientowała, już go niebyło w pokoju.Leżąc w łóżku, Emily poczuła się nagle bardzo samotna.%7łałowała, że nieudało jej się uwieść Jacka tak, by już nie mieli odwrotu.Gdyby przytuliła gotrochę mocniej, jeszcze bardziej oczarowała swoim ciałem, gdyby skruszyłajego opanowanie, byłoby im obojgu teraz serdecznie i dobrze.Czuliby sięwinni, ale już nie spragnieni - przynajmniej na jakiś czas.Takiejnamiętności nie da się łatwo zaspokoić; może nawet nigdy nie da się jejzaspokoić, zawsze będzie rozpalała między nimi pożądanie.Tak, pomyślała,właśnie tak.Należała do Jacka Lincolna i nawet jeżeli poślubi jegoznienawidzonego kuzyna, będzie nadal należała do Jacka.Tyle splątanych emocji wstrząsało nią tego dnia, że przytłoczona nimiEmily zaczęła płakać.Targana rozpaczliwym łkaniem odwróciła się, bywtulić twarz w poduszki.Nie słyszała, jak otwierają się drzwi i do środkapospiesznie wchodzi Cora, którą przyciągnęły dochodzące z pokoju dzieckaodgłosy żałości.- Och, Emily, najdroższa, moje ukochane maleństwo - szeptała, a do jejoczu również napłynęły łzy.Usiadła na łóżku i przygarnęła Emily do siebie.Matka i córka objęły się, a ich rany goiły się, kiedy obie razem płakały.RS178RS179Rozdział 27Zostawiwszy Emily, Jack wrócił do swego pokoju tylko po to, by zabraćwierzchnie okrycie i pistolet.Również i w jego uczuciach panował chaos,miotały się od radości, że Emily odwzajemnia jego miłość, do niesmaku ioburzenia, że Rafe do długiej listy swoich występków dodał szantaż.Od pulsującego w całym ciele gniewu krew mu się burzyła, a wszelkapowściągliwość topniała niemal bez śladu.Musi stawić czoło Rafe'owi,rozmówić się z nim zarówno w sprawie terazniejszości, jak i przeszłości! Inagle Jack uświadomił sobie, w jaki sposób może spełnić daną Feliksowiobietnicę; jak uratować Fairfield Hall od długów i od węża, który zagrażałtemu rajowi.Przecież to takie oczywiste.Takie proste.Zanim skończy zeswoim kuzynkiem, wszystkie długi Emily zostaną spłacone, a Rafe dobrzezrozumie, jakim szaleństwem było szantażowanie Emily grozbami orzekomej działalności jej męża! Nie to ważne, czy Geoffrey Fairfieldszpiegował dla Francuzów, czy nie, tylko to, że niewinna wdowa po nim,chcąc chronić syna, zmuszana była do oddania ręki Warrenderowi.Przebrał się pospiesznie w strój dzienny, wetknął pistolet w zanadrze iwyszedł z domu.Okrążając pospiesznie stajnie, nie zważał na to, jakniebezpieczną obrał drogę; ewentualne ryzyko praktycznie dla niego nieistniało.Noc była chłodna, niemal wyczuwał, jak temperatura spada.Gwiazdy pocętkowały czarny aksamit nieba, księżyc właśnie wschodził, aniskie mgły snuły się na wysokości kolan, wirując w poruszonym przezJacka powietrzu.Zanosi się na pierwszy mróz, pomyślał, siodłając tegosamego konia, którego dosiadał wcześniej.Nie minęło pół godziny, od kiedy opuścił Emily, a już jechał przezoświetlony księżycem park.Skierował się na drogę, którą razem z Emilyjechali do kaskad na rzece, minął mostek dla jucznych koni i pod nogamizobaczył odbijający się wodzie księżyc.Zamierzał wyjechać z majątkuprzez nieużywaną stróżówkę, bo wiedział, że jeżeli tak zrobi, nikt się w jegoczynach nie zorientuje.Gdyby chciał skorzystać z głównej bramy, musiałbyobudzić Bradwella, by mu ją otworzył.A tamta opuszczona bramazamknięta była tylko na zardzewiałą kłódkę, która zdeterminowanemumężczyznie nie stawi większego oporu.Pamiętał drogę przez spowity mgiełką las, bo lata spędzone w Andachnauczyły go zapamiętywać miejsca, które już kiedyś widział.Drzewo ocharakterystycznym kształcie, skała, kępa paproci, wszystko to zapisywałoRS180mu się w pamięci, tego dnia kiedy się zgubił.Rozpadająca się stróżówkawznosiła się przed nim mroczna i milcząca, a kiedy Jack wyjeżdżał jużspomiędzy drzew, przez drogę chyłkiem przebiegł lis.Mgła wciąż jeszczenie sięgała wyżej bioder i kłębiła się chaotycznie przy ziemi, jakby niemogła się zdecydować, czy zmaterializować się w pełni, czy może znowuodpłynąć gdzieś w niebyt.Jack zsiadł przy bramie i zaczął szukać kamienia,by rozbić starą kłódkę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]