[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Leżcie teraz spokojnie, nie popędzajcie nas - pomalutku wyleczymy.Leżycie, odpoczywacie,niby nic wam nie robią, ale organizm broni się.On umie się bronić! To najlepsze lekarstwo!I skazany człowiek przytakiwał z wdzięcznością.Prawda wcale nie okazała sięstraszna! Budziła - nadzieję.- W okolicy lędzwiowej twór guzowaty takiego a takiego rodzaju - mówiła lekarka ipodawała zdjęcie rentgenowskie.Lew Leonidowicz oglądał pod światło czarno-mętnie-przezroczyste zdjęcie iwykrzykiwał z zadowoleniem:- Bardzo dobre zdjęcie! Doskonałe! Tak, w tym stanie nie będziemy operować!świetne zdjęcie!I pacjentka czuła się razniej: lekarz powiedział, że nawet zdjęcie jest bardzo dobre.A zdjęcie rzeczywiście było bardzo dobre: nie pozostawiało cienia wątpliwości co dorozmiarów i umiejscowienia nowotworu.Operacja nie miała już sensu.Przez półtorej godziny ordynator oddziału chirurgii mówił co innego, niż myślał,pilnował się, by ton głosu nie zdradził jego uczuć, i bacznie śledził, czy lekarze prowadzącyprawidłowo wypełniają historie choroby - te pliki rozmaitych papierków, które mogły ichzaprowadzić na ławę oskarżonych.Ani razu nie wykonał gwałtownego gestu, nie spojrzałzatroskanym wzrokiem; po jego życzliwie znudzonej minie pacjenci widzieli, że ich chorobysą całkiem zwyczajne, znane lekarzom od dawna i właściwie wcale niegrozne.Półtorej godziny udawania, połączonego z ogromnym napięciem umysłowym,zmęczyły Lwa Leonidowicza, toteż marszczył i rozprostowywał skórę na czole.Jakaś staruszka poskarżyła się, że dawno nikt jej nie opukiwał - więc opukał.A inny staruszek oznajmił:- Tak, doktorze! Coś panu powiem!I zaczął rozwijać mętne teorie na temat przyczyn i zródeł swoich dolegliwości.LewLeonidowicz słuchał cierpliwie, a nawet kiwał głową.- Pan też chciał coś powiedzieć - łaskawie zezwolił staruszek.Chirurg uśmiechnął się.- Cóż ja mogę powiedzieć? Znakomicie pan to wszystko ujął.Mamy ten sam cel: panchce wyzdrowieć i my chcemy, żeby pan wyzdrowiał.Musimy połączyć nasze wysiłki.Z Uzbekami zamienił parę słów po uzbecku.Zrezygnował z publicznego badaniakulturalnej kobiety w okularach, którą przykro było widzieć w szlafroku i na szpitalnymłóżku.Z powagą podał rękę malutkiemu chłopczykowi, przytulonemu do matki.Siedmiolatkapołaskotał w brzuch i obaj się roześmiali.I tylko nauczycielce, która stanowczo domagała się konsultacji neuropatologa, udzieliłniezbyt uprzejmej odpowiedzi.Skończyli.Wyszedł z sali zmęczony jak po dobrej operacji i obwieścił:- Pięć minut na papierosa.I zaciągnął się dymem tak łapczywie, jakby cały obchód był jedynie przygotowaniemdo tej właśnie chwili.Jewgienija Ustinowna sekundowała mu dzielnie (choć oboje zawszepowtarzali pacjentom, że palenie jest rakotwórcze i stanowczo niewskazane).Potem wszyscy usiedli wokół stołu w małym pokoiku i znów posypały się te samenazwiska, co na obchodzie, ale krzepiący obraz powszechnej poprawy i powrotu do zdrowiazniknął bez śladu.Przypadek status idem nie kwalifikował się do operacji, naświetlaniamiały charakter objawowy, czyli uśmierzano nimi bóle: leczenie nie rokowało żadnych szans.Dziecko, któremu Lew Leonidowicz uścisnął rączkę, miało przerzuty w całym organizmie,nie było dla niego ratunku.Trzymali malca w klinice jedynie ze względu na błaganiarodziców i pozorowali naświetlania - nie włączali aparatu rentgenowskiego.O staruszcedomagającej się opukania Lew Leonidowicz powiedział:- Ma sześćdziesiąt osiem lat.Jeśli zastosujemy radioterapię, może dociągnie dosiedemdziesiątki.Po operacji nie przeżyje roku.Jak pani sądzi, Jewgienijo Ustinowno?Skoro nawet taki zwolennik skalpela nie widział sensu w operacji, to JewgienijaUstinowna tym bardziej.Lew Leonidowicz wcale nie był zwolennikiem skalpela.Był tylko sceptykiem.Wiedział, że żaden przyrząd optyczny nie zastąpi oka, a żadna terapia - skalpela
[ Pobierz całość w formacie PDF ]