[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Szybko! - Strażnik złamał podstawowyprzepis bezpieczeństwa: zakaz otwierania drzwi do celi, gdy więzień nie jest zakuty w kajdany.- Idziesz ze mną, tylko szybko.I cicho.Umiejętność logicznego rozumowania pozostała daleko weśnie.- Nigdzie nie pójdę.- Nie prowadzę cię na egzekucję.Czy byłbym wtedy sam?103 ~- Dokąd idziemy?- Spotkać się z prawdą.Ruszyli znów przez zanurzone w wiecznych ciemnościach meandry kamiennych tuneli.Nie mieli lampy, strażnik poruszał się na pamięć, szeptem odliczając kroki, skręcając w nieoczekiwanych momentach.Zaczął mówić dopiero, gdy dotarli do schodów.- Jeszcze dziesięć lat temu do gmachu aresztu śledczego było tylko jedno wejście: to, którym zostałeś wprowadzony.W asyście strażników każdy aresztowany paradował po całej długościkorytarza i zatrzymywał się przed schodami.Wówczas rozstrzygały się jego losy.Groźniejszych i niepokornych, których planowano jak najszybciej złamać, wsadzano na dół, pozostałych kierowano na górę.System przez wiele lat sprawdza! się doskonale.Wystarczyła jedna inspekcja nasIana przez burmistrza, by wytknąć braki.Jakże to możliwe, mówiono, by przestępca spacerował po całym budynku, mogąc zapoznać się z każdym zakamarkiem gmachu? W ten sposób rysujemy mu przed nosem plan ucieczki.Tak dłużej być nie może, to musi zostać zmienione.- Zawiesił głos.- Wtedy były ciężkie czasy, masowo szerzyły się dezercje z żandarmerii, rozpowiadano plotki o nawrociezarazy.Nic dziwnego, że komisja kontrolna uczepiła się niepozornej sprawy.Rozkazy zapadły, wykuto drugie wejście od strony podwórza i zaczęto wprowadzać nim przestępców: najpierw wszystkich, potem tylko najgroźniejszych.Dziś nikt drzwi nieużywa, a klucze leżą w zapomnianej szufladzie.- Krętymi schodami przedostali się na wyższe piętro.Absolutne ciemności ustąpiły, oddając pola blademu światłu sączącemu się zza załomu korytarza.U wylotu schodów nerwowo przechadzał się krępymężczyzna w mundurze.- Spokojnie, on jest z nami - wyjaśnił strażnik.- Miał dzisiajwartę na pierwszym poziomie.— Twarz sprzymierzeńca wyłoniłasię z półmroku.- Dobry wieczór, Genipo.Dziś twoja szczęśliwa noc.— Potrząsnął pękiem kluczy.104W milczeniu dotarli do zapomnianych drzwi.Klucz zgrzytnąłw zamku, otwarły się wrota prowadzące w objęcia nocy.Genipozachłysnął się świeżym powietrzem, tak różnym od stęchłegoodoru kazamatów.Lodowaty wiatr przeniknął więzienne ubraniei po ciele rozbiegły się dreszcze.Chmury wisiały nisko, nie byłowidać gwiazd, powietrze przesycała wilgoć.Rozejrzał się wokół.Z wyjątkiem okratowanej bramy głównej nie istniało inne wyjściez podwórza.- Zejdziemy w dół, do ziemi.Kanały ściekowe: sens wypowiedzianych słów szybko stał sięjasny.Pierwszy ze strażników uchylił studzienkę.- Szybko, jeszcze ktoś zauważy.Ponownie wkroczyli na terytoria wiecznej ciemności, Genipoślizgał się na mokrych szczeblach drabinki.Znów otoczył ich fetorrozkładu, oczy na powrót przykryła czarna płachta.Cuchnąca woda sięgała do pół uda, gdzieś niedaleko dzikie harce wyprawiały szczury.- Spokojnie.- Strażnik położył mu dłoń na ramieniu.- Chwyćmnie za rękę, znamy drogę: czterdzieści pięć kroków do przodu,potem skręt w lewo.Po stu sześćdziesięciu krokach jest kolejna drabinka, wyjdziemy nią w okolicach Placu Kupieckiego.Tam nasze drogi się rozejdą.My udamy się w swoją stronę, na ciebie będzieczekała dorożka.- Ale.- Nie pytaj, nie możemy powiedzieć nic więcej.Woda chlupotała przy każdym kroku, spocona dłoń wielokrotnie wyślizgiwała się z uścisku, towarzysze wędrówki liczyli na głos.- Czterdzieści cztery, czterdzieści pięć, skręcamy w głównąodnogę.Nurt podziemnego kanału pchał ich mocno do przodu.- Ulica opada w stronę rzeki - wyjaśnili.- Jeszcze dwa tygodnie temu woda w tym miejscu zakrywała ledwo kostki.Pół kilometra stąd byśmy się potopili, kanały burzowe są pełne.1 0 5 _.- Sześćdziesiąt.Jesteśmy na miejscu, najwyższa pora.- Woda sięgała pasa, kolejne kroki stawiało się coraz trudniej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]