[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jednak gdy zobaczyła łóżko, wiedziała, że nie wygra z sen-nością.- Jesteś cały? - zapytała.Na policzku miał trochę wy-schniętego błota.Jego usta były suche i spękane, ale nie za-uważyła żadnych nowych obrażeń.- Jak ręka?Podniósł ramię.Od palców aż po łokieć pokrywał je gips.- W środku jest miękki i chłodny.Dostałem też jakieś lekiprzeciwbólowe.Działają lepiej niż błyskacz - powiedział zuśmiechem.- A co z Cinderem?Perry spuścił wzrok na gips i spoważniał.- Jest na oddziale medycznym.- Będą umieli mu pomóc?- Nie wiem.Jeszcze nic nikomu o nim nie powiedziałem, aon nikogo do siebie nie dopuszcza.Pójdę do niego pózniej-westchnął i potarł zmęczone oczy.- Nie mogłem go tam zo-stawić samego.- Wiem - odparła.Ona leż nie potrafiła.Nie umiała teżzaprzeczyć, że Cinder stwarza ogromne zagrożenie, przeby-wając wśród ludzi.Z pozoru był zwykłym chłopcem, ale Ariana własne oczy widziała, co zrobił z ręką Perryego.Perry przechylił głowę na bok.- Dałem Marronowi Wizjer.Próbuje go naprawić.Da znać,jeśli mu się powiedzie.- Udało się, sprzymierzeńcze - powiedziała.- Udało się - powtórzył z szerokim uśmiechem, który Ariawidziała wcześniej tylko kilka razy.Uroczym i ujmującym, aleteż odrobinę nieśmiałym.Nie znała go od tej strony.Serce biłojej jak szalone.Wtedy zauważyła, że siedzą na tym samymłóżku.Sami.Perry nagle zrobił się nerwowy, jakby zdał sobie ztego sprawę w tej samej chwili i rzucił wzrokiem w stronędrzwi.Nie chciała, żeby wychodził.W końcu rozmawiał z nią,nie zaciskając zębów ze złości.Bez pomocy błyskacza anibeztroskiej gadki Roara.Powiedziała pi erwszą rzecz, jakaprzyszła jej do głowy.- Gdzie jest Roar?Jego oczy na chwilę zrobiły się szerokie.- Na dole.Mogę po niego pójść.- Nie.po prostu chciałam się upewnić, że jest bezpieczny.Za pózno.Perry stał już przy drzwiach.- Nie ma nawet siniaka.- Na chwilę zawahał się.- Pójdę sięgdzieś położyć - powiedział w końcu i wyszedł.Przez chwilę wpatrywała się w miejsce, na którym przedchwilą stał.Dlaczego się zawahał? Co chciał jej powiedzieć?Otuliła się ciepłym kocem.Nadal miała na sobie brudneubrania, ale na stopach czuła miły, ciepły ucisk bandaży.Jakprzez mgłę pamiętała, jak odpowiada Slatebwi na pytania oswoje rany.Lampa na nocnym stoliku delikatnie oświetlała kremoweściany.Znajdowała się w p o ko j u i otaczały ją cztery solidneściany.Było tu tak cicho.Nie słyszała ani szelestu wiatru, anidzwonków Krukorów, ani swoich stóp, gdy biegła.Wisiał nadnią nieruchomy sufit.Zupełnie nieruchomy.Nie czuła się takbezpiecznie od ostatniego spotkania z Luminą.Aóżko było niskie i wąskie, ale przykrywał je ciężki, ele-gancki adamaszek Na ścianie wisiał obraz Matissea.Był toprosty szkic przedstawiający drzewo, jednak kreska miała wsobie mnóstwo wyrazu.Aria przymrużyła oczy z uwagą.Czyto był oryginalny Matisse? Na podłodze leżał orientalny dywanw jesiennych kolorach.Jakim cudem Marron zgromadziłwszystkie te rzeczy?Chwilę pózniej znów ogarnęła ją senność.Aria chciała, abyznowu przyśniła jej się Lumina.Niech ten sen będzie lepszy odpoprzedniego.Tym razem zaśpiewa mamie jej ulubioną arię, apotem Lumina wejdzie na scenę i ją uściska.Znów będą razem.Gdy znów się obudziła, odwinęła bandaże ze stóp, poszła dołazienki przylegającej do pokoju i przez następną godzinę brałaprysznic.Prawie się rozpłakała, czując, jak jej zmęczonemięśnie oblewają kaskady ciepłej wody.Jej stopy nie wy-glądały najlepiej.Posiniaczone.Całe w odciskach i strupach.Umyła je i owinęła ręcznikami.Gdy wróciła do pokoju, jej łóżko było już zasłane.Na kołd-rze znajdował się niewielki stosik złożonych ubrań oraz mięk-kie jedwabne kapcie.Na samej górze leżała czerwona róża.Aria podniosła ją ostrożnie i powąchała.Jej zapach był prze-piękny.Bardziej subtelny niż woń róż w Sferach.A co więcej,róże w Sferach nie przyprawiały jej serca o szybsze bicie.CzyPerry pamiętał, że pytała go o ich zapach? Czy to była jegoodpowiedz?Ubrania były śnieżnobiałe.Nie widziała takiej bieli, odkądzostała wyrzucona z Reverie.Były też lepiej dopasowane niżstrój polowy, który miała na sobie przez poprzedni tydzień.Ubrała się i od razu zauważyła, jak zmienił się kształt jej łydeki ud.Stała się silniejsza, mimo że jadła tak niewiele.Usłyszała pukanie do drzwi.- Proszę!Do pokoju weszła młoda kobieta ubrana w biały lekarskikitel.Była olśniewająco piękna, śniada i smukła.Miała wyso-kie kości policzkowe i oczy w kształcie migdałów.Jej włosybyły zaplecione w warkocz francuski, którego koniec opadłluzno do przodu, gdy się nachyliła.Dziewczyna postawiła naziemi metalowy kuferek i otworzyła go.- Na imię mi Rose - powiedziała.- Jestem tutaj jednym zlekarzy.Przyszłam, żeby znów sprawdzić twoje stopy.Sprawdzić? Czyli Rose zajmowała się nimi, gdy ona spała?Aria usiadła na łóżku, a Rose odwinęła ręczniki.Narzędzia wjej kasetce były nowoczesne i bardzo podobne do tych, którychużywano w Kapsułach.- Służymy pomocą medyczną - powiedziała Rose, śledzącwzrok Arii.- To jeden ze sposobów, dzięki któremuMarronowi udaje się utrzymać Delfy.Ludzie podróżują ty-godniami, żeby poddać się tu leczeniu.Twoje stopy wyglądajądużo lepiej.Skóra ładnie się goi.Będzie chwilę szczypać.- Co to za miejsce? - zapytała Aria.- Pełniło wiele funkcji.Zanim nastała Jedność, najpierw byłatu kopalnia, a potem schron przeciwnuklearny.Teraz to jedno zniewielu miejsc, w których można żyć bezpiecznie.- Roseuniosła wzrok.- Zazwyczaj unikamy kłopotów z zewnątrz.Aria nic na to nie odpowiedziała.Przyszli tu ranni i przy-wlekli za sobą kanibali.Rose miała rację.Nie zrobili dobregowrażenia.Obserwowała w ciszy, jak Rose smaruje żelem podeszwy jejstóp.Najpierw skóra zrobiła się zimna i napięta, ale chwilępózniej przyszła ulga od bólu, który nie opuszczał Arii odtygodnia.Rose przyłożyła jej do nadgarstka urządzenie, którewyglądało jak ciśnieniomierz.Gdy przyrząd wydał dzwięk,sprawdziła wyświetlacz, i skrzywiła się.- Jak długo byłaś na zewnątrz?- Osiem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]