[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. wysapała Amelia. Czuję to!Zbli\ają się! Spokojnie, Ammy.To tylko burza.Zaraz przejdzie.124 Wydarzy się coś złego.Coś bardzo złego. Skarbie, nie daj się opanować przez histerię.Pamiętaj,\e słyszysz wszystko znacznie głośniej ni\ inni ludzie. To nie tylko hałas.Czuję ich. Daj spokój, Ammy.Jedzmy do doktora Feldsteina.Na pewno coś na to poradzi.Dziewczynka wpatrywała się w Ruth wielkimi zielonymioczami. Nie wiedzieli, \e mogą wrócić wyszeptała.Zawsze myśleli, \e będą musieli zostać na dole, terazjednak się dowiedzieli, \e wcale nie muszą.Ruth pochyliła się i objęła córkę, która tak bardzodr\ała, jakby zbyt długo przebywała w zimnej wodzie.Niemiała pojęcia, jak ją uspokoić.Przekonywanie Amelii, \e oni" to jedynie złudzenie, najwyrazniej nie miało sensu.Mogła jedynie spróbować ją przekonać, \e nic im nie grozi.Pocałowała Amelię w czoło. Ju\ dobrze? Mo\emy jechać?Dziewczynka kiwnęła głową, ale kiedy Ruth wyje\d\ałana ulicę, znowu huknęła seria grzmotów i Amelia skuliłasię na fotelu, zakrywając dłońmi uszy.W tym samym czasie na North Jay Street, naprzeciwkoparku Bon Air, Neville Ferris pchał siedzącą na wózkuinwalidzkim panią Idę Mae Lutz ście\ką prowadzącą z jejdomu do białego autobusu Spirit of Kokomo, który czekałprzy krawę\niku.125Pani Lutz mogła sama chodzić, jednak poranek był takmokry i wietrzny, \e Neville przewoził wszystkich swoichpasa\erów na wózku.Miał ju\ ich siedmioro.Troje musiałzawiezć do szpitala Zwiętego Józefa, dwoje do klinikiokulistycznej Fewell, jedną osobę do kościoła Zjednoczo-nych Metodystów, a jedną na obiad do ośrodka dlaemerytów. Straszny dzień, prawda? powiedziała pani Lutz.Nale\ała do najbardziej dziarskich podopiecznych Nevil-le'a i mimo i\ miała siedemdziesiąt siedem lat, zachowałaślady dawnej urody.Kiedyś była aktorką telewizyjną (choćnie \adną tam gwiazdą) i zawsze ubierała się bardzodystyngowanie, ale tego poranka miała na sobie jaskrawo-czerwony plastikowy płaszcz przeciwdeszczowy i taki samkapelusz. Nie zapowiadano tej burzy odparł Neville.Chyba zaskoczyła tak\e meteorologów.Zatrzymał wózek przed autobusem i otworzył drzwi, poczym pomógł pani Lutz wejść po schodkach i zająć jejstałe miejsce. Dzień dobry wszystkim! zawołała starsza pani,zdjęła kapelusz i potrząsnęła swoimi bujnymi siwymiwłosami. Paskudny dzień, czy\ nie? Cześć, Ido! odpowiedzieli zgodnym chórem pozostali pasa\erowie z wyjątkiem pana Thorsona, który z powoduraka krtani mógł wydawać z siebie jedynie chrapliwy skrzek.Neville zło\ył wózek, wstawił go na przewidzianeregulaminem miejsce i ruszył do swojego fotela.126 Trzymać się mocno! Pierwszy przystanek: klinikaokulistyczna Fe-well!Ruszając spod krawę\nika, nie zauwa\ył nadje\d\ają-cego z tyłu buicka riviery, który go wyprzedził i za-blokował, zatrzymując się skosem tu\ przed maską.Nevillegwałtownie zahamował.Pani Berty Petersen, lat osiem-dziesiąt cztery, spadła na podłogę, a pan Carradine uderzyłzębami w oparcie przedniego fotela. Co to ma. zaczął Neville, ale urwał i odwróciłsię do pasa\erów. Nikomu nic się nie stało? Ktoś jestranny? Pani Petersen, czy wszystko w porządku?Wstał, przeszedł na tył autobusu i pomógł pani Petersenwrócić na fotel.Na podłodze znalazł jej okulary i ostro\niezało\ył je staruszce na nos. Nic mi nie jest uspokoiła go. Tylko uderzyłamsię w kolano. Pan Carradine? Krwawi pan z ust. Nie martw się, Neville.Po prostu przygryzłem sobiewargę.Jeśli potrzebna mi jakaś pomoc, z pewnością udzieląmi jej u Zwiętego Józefa.Neville wrócił na przód autobusu, otworzył drzwi i wyszedłna ulicę, osłaniając dłoniątwarz przed zacinającym deszczem.Buick z włączonym silnikiem stał tam, gdzie sięzatrzymał.Był to stary model, z 1969, a mo\e 1970 roku z płetwami na tylnych błotnikach.Niemal pionowa tylna szybasprawiała, \e nie mo\na było dostrzec, kto siedzi w środku.Neville podszedł do drzwi kierowcy i zapukał w bocznąszybę.127 Co pan wyprawia? Mam w autobusie seniorów,dwoje z nich się potłukło! Zabieraj z drogi tę kupę złomu,zanim wezwę policję!Odpowiedziała mu cisza.Strumyki deszczu spływały poszybach buicka i nawet kiedy Neville przetarł boczne oknodłonią, nie widział wyraznie kierowcy. Słyszysz pan, co mówię? Zje\d\aj z drogi! powtórzył. Jeśli nie, natychmiast wzywam gliny!Rozległa się kolejna kanonada grzmotów i drzewaw parku Bon Air wygięły się pod naporem wiatru.Zanimłoskot zamilkł, kierowca buicka odwrócił głowę i wbiłwzrok w Neville'a.Jego twarz była śnie\nobiała i poka-zywał zęby w szerokim uśmiechu. Ja pierniczę. jęknął Neville i cofnął się szybko.Drzwi buicka otworzyły się i kierowca wysiadł.Byłwysoki, miał na sobie długi czarny płaszcz przeciwdeszczo-wy i czarne skórzane rękawiczki, a kiedy się wyprostował,Neville zobaczył, \e ma na twarzy maskę.Krople deszczuuderzały w nią i spływały po policzkach, co wyglądało,jakby mę\czyzna jednocześnie śmiał się i płakał. Nie wiem, czego chcesz, człowieku, ale najlepiejbędzie, jeśli sobie pojedziesz oświadczył Neville.Mam w autobusie seniorów i ostrzegam, \e je\eli cokolwiekim się stanie, będziesz miał powa\ne problemy.Mę\czyzna w uśmiechniętej masce podszedł bli\eji Neville znowu się cofnął. Uspokój się, bambusie. powiedział Uśmiechniętystłumionym, tekturowym głosem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]