[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wytarł twarz i opuściłgłowę.150- Nic.Już w porządku.- W porządku?Spójrz na siebie!-Czasami.czasami nie wytrzymuję napięcia.To chcemniepogrążyć.Ale ja się nie dam.Widzi,że walczę, i nieodpuszcza.Nadal mówił zdyszanym i drżącym głosem, acz zrozmysłem dobierał słowa; ta mieszaninalęku i rozwagi kompletnie zbiła mnie z tropu. Podszedłem do krzesła i usiadłem.- Co się dzieje?- powtórzyłem.-Wiem, że coś jest nie tak.Niechceszmi powiedzieć?Spojrzał na mnie spod oka, nie unosząc głowy.- Chcę -odparł zrozdzierającą rezygnacją.- Aletego niezrobię,dla twojego dobra.- Jak to?-Mógłbyś się.zarazić.- Zarazić?Nie zapominaj, że infekcje to dla mnie chleb powszedni.- Nie chodzi o zwykłą infekcję.-A o jaką?Opuścił wzrok.- To coś.cośohydnego.Powiedział to z obrzydzeniem.Połączenie słów "infekcja" i "ohydny" podsunęło mi pewną myśl.%7łe też wcześniej na to niewpadłem.Pomimo zdumienia i konsternacji poczułem ulgę, że chodzi o takpospolitą przypadłość,i z trudempowstrzymałem uśmiech.- A więc to o tochodzi, Rod?Namiłość boską, dlaczego wcześniejdo mnie nieprzyszedłeś?Popatrzyłna mnie, nie rozumiejąc, a kiedy wyraziłem się jaśniej,wybuchnął upiornymśmiechem.- Chryste Panie -powiedział, ocierając twarz.- Gdybyżto byłotakie proste!Aco do symptomów.- Znówspoważniał.-Nie uwierzysz, jeśli ci opowiem.- Może jednak?-Już ci mówiłem,że bardzobym chciał!151. - Kiedy po raz pierwszy wystąpiły?-Kiedy?A jak myślisz?Wczasie tego cholernego przyjęcia.Tak przeczuwałem.- Matka powiedziała, że bolała cię głowa.Od tego się zaczęło?- Ból głowy to nic.Zasłoniłemsięnim, żebyukryć coś innego.Widziałem, że toczy wewnętrzną walkę.- Mów, Rod- ponagliłem.Podniósł rękę do ust i przygryzł wargę.-Jeśli to wyjdzie.Nie zrozumiałem.- Daję ci słowo, że nikomu nie powiem.-Nie możesz!- zawołał ze wzburzeniem.-Ani słowa mojej matcei siostrze!- Nie, skoro sobie tego nie życzysz.-Mówiłeś, żejesteśjak ksiądz, pamiętasz?Księża dochowujątajemnic, tak?Przysięgnij!- Przysięgam, Rod.-Naprawdę?- Oczywiście.Odwrócił wzrok i znów przygryzł wargę.Milczałdługo,jakbyjednak zmienił zdanie.Ale wreszcie zaciągnął się dymemi poruszyłręką, z której wciąż nie wypuszczał kieliszka.- Niech będzie.Bóg miświadkiem, że chętnie wreszcie komuśo tymopowiem.Alenajpierw dolej mi sherry.Na trzezwo nie damrady.Hojnie napełniłem mu kieliszek; sam nie był w stanie tegozrobić,takbardzo trzęsły mu sięręce.Opróżnił go jednym haustem i poprosiłonastępny.A gdy wypił, zaczął opowiadać, powoli i z ociąganiem,o tym, co dokładniezdarzyłosiewówpamiętny wieczór, kiedy doszłodo wypadku małej Baker-Hyde.Przyjęcie od początku budziło wnim mieszane uczucia.Nie podobały mu się pogłoskina temat Baker-Hyde'ów i nie miał ochoty bawić152się w "gospodarza", a konieczność włożenia odświętnego ubrania,którego nie nosił od trzechlat, sprawiała, że czuł się jak idiota.Alezgodził się na todla dobra Caroline, iżeby zrobić przyjemność matce.Rzeczywiście zabawił zbyt długo na farmie, chociaż czuł, że wszyscywezmą go z tego powodu zaguzdrałę.Został tam z powoduawariitechnicznej, gdyż zgodnie z przepowiednią Makinsapompa byłaukresusił i odłożenie tej sprawyna pózniej nie wchodziło w rachubę.Dziękisłużbie w RAF-ie Rod znał się na tymjak mechanik;wraz z synem Makinsa naprawili pompę, lecz kiedy ją ponownieuruchomili, byłojużdobrzepo ósmej.Kiedyminął park i wślizgnąłsię do domu przez ogrodowe drzwi, Baker-Hyde'owie i pan Morleywłaśniestali na progu.Tymczasem on wciąż miał na sobie roboczystrój i był brudny jak nieboskie stworzenie.Stwierdził, że niema czasuna kąpiel i postanowił obmyć sięw misce.Zadzwonił na Betty, alezajmowała się gośćmi w salonie.Odczekawszy chwilę,zadzwoniłponownie, po czymsam zszedł do kuchni po wodę.Wtedy zdarzyła się pierwsza dziwna rzecz.Ubranie leżało naszykowanena łóżku i czekało na włożenie.Jak większość byłych żołnierzyRod przywiązywał wielką wagędo schludnego wyglądu: wcześniejtegodnia własnoręcznie przygotował sobiegarnitur ioczyścił go szczotkądo ubrań.Po powrocie zkuchni ochlapał się pospiesznie, a następniewłożył spodnieoraz koszulę i rozejrzałsięza kołnierzykiem.Napróżno.Zajrzał podmarynarkę i sprawdziłpod łóżkiem; ba, sprawdziłwszędzie, w mniejlub bardziejprawdopodobnych miejscach: cholerny kołnierzyk przepadł jak kamień w wodę.Roderick mało niepękł ze złości, gdyż był to, masię rozumieć, kołnierzyk wieczorowy,do kompletuz koszulą, którą miał na sobie, na dodatek ten jedenz niewielu pozostałych mu kołnierzyków nienosił żadnych śladówcerowania bądz nicowania, toteż Roderick nie mógł tak po prostupodejść dokomody, aby wyjąć drugi.- Brzmi idiotycznie, prawda?- spytał z ironią.-Czułem,żeto idiotyczne, nawet wtedy.Od początku nie miałem ochoty brać udziałuw tym parszywym przyjęciu, lecz oto ja, tak zwanygospodarz, pan153. na włościach, kazałem wszystkim czekać i biegałem po pokoju jakwariat, bo miałem tylko jedenporządny kołnierzyk!Wtedy przyszła Betty,przysłana przez panią Ayres z pytaniem,co go zatrzymuje.Opowiedział jej, w czym rzecz, po czym spytał, czyruszała kołnierzyk.Odpowiedziała, że nie widziałago od rana, kiedyto weszła do pokoju z resztą wypranej odzieży."Na miłość boską,pomóż mi go szukać, dobrze?" - burknąłi zaczęli razemprzetrząsaćpokój, ponownie zaglądając do miejsc uprzedniosprawdzonychprzezRodericka.Oczywiście nic nie znalezli i rozsierdzonyRoderickkazał jej ("w dość ostrych słowach, niestety")wyjść z pokoju i wrócićdo matki.Po wyjściuBetty zaprzestał dalszych poszukiwań.Podszedłdo komody z zamiarem zastąpienia kołnierzyka wieczorowego którymś z dziennych.Gdyby wiedział, że Baker-Hyde'owie nie wykazaliprzesadnej dbałości o konwenanse, pewnie dałbysobie spokój.Jednakże w owejchwili nie mógł znieść myśli o rozczarowanej miniematki, gdyby stanął w progujak jakiś flejtuch.Wówczas stała się kolejna dziwna rzecz.Gdy przechodził na ukosprzez pokój, kierując się w stronę komody, gdzieś za jego plecamirozległsię plusk.Cichy, acz nie budzący wątpliwości,toteż Roderickod razu odgadł, że jakiś przedmiot zsunął się zeskraju miednicyi wpadł do wody.Odwrócił się -i nie mógł uwierzyć własnym oczom.W wodzie pływał jegozaginiony kołnierzyk.Rzucił się odruchowo, aby go wyjąć, po czym stojąc ze zgubąw ręku, jął zachodzić wgłowę, jak to możliwe.Przecież kołnierzyknie leżał na miednicy, tego był pewien.Nie mógłteż spaść z żadnegomiejsca w pobliżu -pozatym jeślijuż, to zasprawą czego?Nadmiednicąnie byłonic, o co mógłby się zahaczyć, a potem zlecieć na dół- żadnej żarówkianigwozdzika - nawet przyzałożeniu, że sztywny,biały kołnierzyk mógł jakimś cudem zaczepić się naczymś takim, niezwracając przy tym niczyjej uwagi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp2wlawowo.keep.pl