[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ponownie ogarnęła mnie ulga, jeszcze większa i bardziej oczywista niżprzedtem.I zrozumiałem, co jeszcze mną kierowało, kiedypodjąłemsię tego zadania.Bałem się, że natrafię nacoś,cokolwiek,co rzuci podejrzenie naCaroline.Chybawciążdręczyły mnie wątpliwości.Nareszcie mogłem je rozwiać.I poczułem wstyd, że w ogóledopuściłem je do głosu.Doprowadziłemciało do porządku i przekazałem raport koronerowi.Dochodzenie przeprowadzono trzydni pózniej,ale ze względu na zasób dowodów była to czystaformalność.Wyrok brzmiał"samobójstwo wskutek zaburzeń umysłu", a cała procedura trwałaniespełna półgodziny.Najgorsze okazało się upublicznienie sprawy,gdyż choćpubliczności było jak na lekarstwo,znalazłosię wśród niejparu dziennikarzy, którzy po wyjściu z sąduopadli mnie i Carolinejak sępy.We wszystkich regionalnych gazetach pojawiły się artykuły,sprawę podchwyciło też kilka tytułówkrajowych.Jakiś pismak przyjechał ażz Londynui zjawił się w Hundreds, podając się za policjanta.Caroline i Betty pozbyłysię go bez większychtrudności, ale skóracierpła mi na samą myśl o tym.Przypomniałem sobie, jak Carolinebarykadowała się swego czasu przed Baker-Hyde'ami;wyszperałemkłódki orazłańcuchy i ponownie zamknąłem bramy na cztery spusty.Jeden kompletkluczy zostawiłem w domu, drugi zaś nosiłemprzy sobie wraz z zapasowymkluczemdo tylnychdrzwi.Sprawiłomi to wielką ulgę, poza tym mogłem terazwchodzić do dworuw dowolnym momencie.Zgodnie z moimi przewidywaniami samobójstwopani Ayres zelektryzowało całą miejscowąspołeczność.W ostatnich latach rzadkowidywano ją poza Hundreds, nadal jednak znano ją i lubiano, toteż391.przez wiele dni wprost nie mogłem się ruszyć z domu, żeby ktoś niezaczepił mnie na ulicy, żądnymojej wersji zdarzeń i pełen niedowierzania, że "taka miła pani", "taka dama w starym stylu", "takamiła i ładna" mogła zrobić coś tak potwornego - "i zostawić tych dwoje biedaków samych naświecie".Wiele osóbpytało również o Rodericka,gdzie jest i kiedy wróci.Odpowiadałem, żejest na wakacjach z przyjaciółmi,a siostra bezskutecznie próbuje nawiązać z nimkontakt.TylkoRossiterowie i Desmondowie usłyszeli prawdę, nie chciałem bowiem,bydręczyliCarolinetrudnymi pytaniami.Oznajmiłem bez ogródek,że Rod przebywa w klinice z powodu załamania nerwowego.- Ależ to straszne!- zawołała Helen Desmond.-Wprost niedo wiary!Dlaczego Caroline wcześniej do nas nieprzyszła?Domyślaliśmy się,że rodzinama kłopoty, ale wydawało się, że jakoś sobieradzi.Bili wielokrotnie proponował im pomoc,zawsze odmawiali.Wydawało się, że to po prostukwestia braku pieniędzy.Gdybyśmywiedzieli,jaksprawy stoją.- Chyba nikt z nas nie mógł tego przewidzieć - odpowiedziałem.-Ale corobić?Przecież Carolinenie może zostać sama w tymwielkim, smutnym domu.Powinna zamieszkać zprzyjaciółmi.Konieczniemusi przyjechać do mnie i Billa.Biedna, biednadziewczyna.Musimypo nią pojechać, Bili.- Bezwzględnie - odparłBili.Od razu chcieli ruszać w drogę.Rossiterowie też zgłosili chęćnatychmiastowej pomocy.Ale nie byłem pewien, czyCaroline ucieszysię najściem, bez względu na dobre intencje sąsiadów.Zaproponowałem, że najpierw sam porozmawiam z nią w ich imieniu.I tak jaksię spodziewałem, nie była zachwycona.- To bardzo miłe z ich strony -powiedziała.- Ale nie wyobrażamsobie, żemiałabym zamieszkać wobcym domu, gdziena każdymkrokuzapytywano by, jak się czuję.Nie, nie mogłabym.Wolęnienarażać się na komentarze, iżjestem zbytsmutna albo smutna w niewystarczającym stopniu.Zostaję tutaj,przynajmniej na razie.- Jesteśtego pewna?392Podobnie jakwszyscy martwiłem się na myśl, że zostaje sama,mając za towarzyszkę tylkobiedną, markotną Betty.Ale Carolinesprawiała wrażenie zdecydowanej,toteż wróciłem do Desmondówi Rossiterów,dającimdo zrozumienia, że Caroline bynajmniej niejest taksamotna i zdana nasiebie, jakmogłoby sięwydawać; ktoś sięo nią troszczy, a tym kimś, gwoli ścisłości,jestem ja.Minęła chwila,zanim to do nichdotarło.Nie kryli zdumienia.Desmondowie pierwsiodzyskali rezon i pospieszyli z gratulacjami; stwierdzili, że to najlepsze,comogło teraz spotkać Caroline, i że kamieńspadł im z serca.Rossiterowieokazali większą powściągliwość.Pan Rossiter nawetdość serdecznie uścisnął mi dłoń, widziałem jednak, że jegożonarozmyślaintensywnie;dowiedziałem się pózniej, że zaraz po moimwyjściu zadzwoniła do Caroline z prośbą opotwierdzenie.Wobectak nieoczekiwanego ataku, znużona i rozkojarzona Caroline miałaniewiele do powiedzenia.Tak, bardzo jej pomagam.Tak,planujemyślub.Nie, jeszcze nie ustaliliśmy daty.Chwilowo niema siły o tymmyśleć.Nie możepodać żadnychkonkretów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]