[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Samo kasyno za to stanowiło kwintesencję georgiańskiejelegancji.Mieściło się w kamienicy z przełomu XVIII i XIXwieku.Jego kamienną fasadę niedawno oczyszczono, a balu-strady z kutego żelaza lśniły w świetle latarni.Belsey wysiadł ztaksówki i zapłacił.Do drewnianych drzwi, których pilnowałportier w liberii, prowadziły trzy stopnie.Na dyskretnej szarejtablicy widniał napis „Klub Les Ambassadeurs”.Belsey popra-wił krawat.- Dobry wieczór.- Dobry wieczór panu - odparł portier i otworzył drzwi.Belsey jednym susem pokonał stopnie i wszedł do długiegoholu: wypolerowana boazeria, złote żyrandole.Wyjął z portfe-la kartę członkowską Devereux.Strzałki wskazywały drogę do198kasyna: znajdowało się na szczycie ozdobnych schodów, zamasywnymi drzwiami.Belsey pchnął je i wszedł do środka.Kasyno okazało się duże, ale nie przytłaczające: dwadzieściastolików do pokera, bakarata i blackjacka rozstawionych podniskim sufitem z eleganckimi, artystycznie rzeźbionymi szkla-nymi żyrandolami, które rzucały ciepłe, ale na tyle jasne świa-tło, że łatwo zapominało się o upływie czasu, zwłaszcza że niebyło tu okien.Większość stolików zajęli przybysze z BliskiegoWschodu.Stół do ruletki, znajdujący się w wykuszu oddzielo-nym od sali zasłoną, okupowało bardziej kosmopolityczne to-warzystwo: Europejczycy i Japończycy.Pod sufitem leniwieobracały się drewniane łopatki wentylatorów.Przy ścianie polewej stronie stał długi bar.W głębi widać było restaurację.Młoda kobieta sprawdziła kartę Belseya.Urzędowała przystoliku za drzwiami.- Dobry wieczór, panie Devereux - powiedziała.- Dobry wieczór.Zajrzała do swojej księgi oprawionej w skórę.Nie udawała,że rozpoznaje gościa, nie okazała też niepokoju ani zaskocze-nia.Wpadał tu, pomyślał Belsey, ale nie był stałym gościem.Ciekawe, ile razy się tu pojawił?- Stolik dla dwóch osób?- Tak.- Jest przygotowany.Chce pan poczekać na swojego go-ścia? - Zauważyła jego wahanie.- A może woli pan najpierw wcoś zagrać? Stolik będzie czekał.Belsey sprawdził godzinę.Za pięć jedenasta.Wolał być namiejscu, kiedy - jeśli - zjawi się tajemniczy towarzysz Devereux.- Siądę od razu przy stoliku.- Oczywiście.Skierował się do restauracji, mijając stoliki do gry.Kiedy ostat-ni raz był w kasynie? Pewnie w Złotym Samorodku przy Sha-ftesbury Avenue.A lokal miał tyle wspólnego z elegancją iszykiem, ile jego nazwa.Odwiedzali go przede wszystkim kel-nerzy z Chinatown.Ale to nie był Samorodek.199Między restauracją a barem stata podświetlona od spoduskrzynka z homarami, których cienie poruszały się na suficie.Belsey minął ruletkę, homary i wszedł do restauracji.Była pra-wie pusta.Dlaczego w takim razie menedżer potwierdzał re-zerwację? Stoliki przykryte mięsistymi obrusami przygniatałasrebrna i szklana zastawa.Każdy miał własną lampę.Na ścianiew głębi lokalu ktoś namalował włoski ogród.Po chwili powitałgo szef sali.- Panie Devereux.- Co słychać?Belsey został zaprowadzony do stolika na uboczu.Ktoś wy-sunął dla niego ozdobne wyściełane krzesło, ktoś inny zapaliłświeczkę.Miejsce, dyskretnie oddzielone od reszty sali drew-nianym parawanem, zapewniało widok na wejście.Devereuxpoprosił specjalnie o nie.Belsey był tego pewny.- Dziękuję.Do której serwują państwo posiłki? - zwróciłsię do kelnera.- Kuchnia pracuje całą noc.- Oczywiście.- Podać panu jakiegoś drinka?Belsey poprosił o dużą whisky Laphroaig i oznajmił, że za-mówienie złoży później.Kelner przyniósł trunek.Belsey popi-jał szkocką, rozglądając się po sali.Zastanawiał się, kto siępojawi i jak powinien go powitać.Barman wrzucał lód doshakera.Na drugim końcu restauracji trójka amerykańskichbiznesmenów prowadziła ożywioną rozmowę.Dziwka w per-łach sączyła przy barze mojito, patrząc z nadzieją w jego kie-runku.Kolejny łyk whisky.Spojrzał na zegarek.Punktualnie o je-denastej weszła Charlotte Kelson.Belsey odstawił szklankę.To była ona, bez dwóch zdań.Ubrana w drogą granatową garsonkę i złoty naszyjnik; starannieuczesana i umalowana.Rozejrzała się po kasynie.Doskonalepamiętał te piękne, bystre oczy.Powiedziała coś do kobiety przydrzwiach i ruszyła do restauracji.Amerykanie powiedli za nią200wzrokiem, dziwka łypnęła wrogo, a barman posłał jej uśmiech.Zauważyła Belseya i zamarła.Wpatrywali się w siebie.Po kilku sekundach podniósł rękę.Z wahaniem skierowała się w jego stronę.Zatrzymała się przystoliku, ale nie usiadła.- Co jest grane? - spytała.- Chciałbym wiedzieć.Obejrzała się za siebie, popatrzyła po sali, wreszcie na Bel-seya.Barman nie odrywał od nich wzroku.Dopiero kiedy obojeodwrócili się w jego stronę, wrócił do mieszania drinków.- Zapraszam.- Belsey wysunął dla niej krzesło.Jeszcze raz rozejrzała się po sali i usiadła, położywszy to-rebkę na kolanach [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp2wlawowo.keep.pl