[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Spotkania takie akademia organizowała rokrocznie.Po-jawiali się na nich studenci z dwustu wyższych uczelni z całegokraju.Przez ostatnie trzy lata Slaight należał do komitetu or-ganizacyjnego konferencji - komitet zajmował się sprawamiadministracyjnymi, technicznymi i organizacją spotkania czte-rystu studentów i około setki kadetów, którzy w grupach dys-kusyjnych mieli przez trzy dni zastanawiać się nad sprawamiświata.Tego roku, 1968, kiedy do głosu doszedł SDS - Stu-denci dla Społeczeństwa Demokratycznego*- spodziewano sięmasowego najazdu studentów.Konferencja zapowiadała sięniezwykle interesująco.Jej sponsorem i patronem miał zostaćw tym roku Times.Slaight uważnie przestudiował listę.Szu-kał członków komitetu organizacyjnego, na którego czele stał.Nazwiska Slaighta na liście nie było.* Students for a Democratic Society - radykalne organizacje studenckie,powstałe w 1962 roku (przyp.tłum.).- Co jest, u kurwy nędzy?- Wierzysz w te banialuki? - zapytał Buck.- Gdzie, do licha, jest moje nazwisko?- Dziesięć do jednego, że to robota Hedgesa.Dziesięć dojednego, Slaight.Radzę ci, leć do wydziału nauk społecznych izapytaj oficera sprawującego pieczę nad waszym komitetem,co jest, u kurwy nędzy, grane.336- Jasne!Slaight wybiegł z pokoju, ponownie przekroczył Thayer Ro-ad i skierował się do biura oficera sprawującego opiekę nadkomitetem.Nawet nie zapukał.Minął stanowisko sekretarki izatrzymał się przed biurkiem majora.W lewym ręku trzymałlistę kadetów zwolnionych z zajęć.- Czy widział to pan, majorze?Ciężko oddychał.- Tak, widziałem.- Czy zamierza pan coś w tej sprawie zrobić, sir? Chodzi mi oto, że nie wiem, w jaki sposób mam kierować komitetem organi-zacyjnym konferencji, skoro nie zostałem zwolniony z zajęć.Major popatrzył na Slaighta.- Proszę zamknąć drzwi.- Kiedy Slaight spełnił polecenie,oficer wskazał mu krzesło.- Proszę usiąść.Tak, wiem o tejliście, Slaight.I mogę tylko powiedzieć: przepraszam.I pro-szę nie naciskać na mnie, bym podejmował w tej sprawie ja-kiekolwiek kroki.Proszę.Slaight wbił wzrok w twarz majora.- To aż taka afera, sir?- Proszę też o nic mnie nie pytać, Slaight.Tylko tyle mogępowiedzieć.- Chcę pana zapytać o jedno.Tylko o jedno.Nie musi mipan odpowiadać słownie.Jeśli ktoś mnie spyta, z czystym su-mieniem odpowiem, że nic mi pan nie mówił.Wszystko, comusi pan zrobić, to potakująco skinąć głową lub pokręcić prze-cząco.Chcę wiedzieć jedno, majorze.Jeden drobiazg.Kto zatym stoi? Za tym, że nie ma mnie na liście.Grimshaw?Major potrząsnął głową.- Hedges?Major skinął głową.Tak.Slaight siedział w bezruchu i gapiłsię na oficera.- Panie Slaight, proszę.Proszę o nic nie pytać.Mam żonę idzieci.Moja kariera.- Yessir!!! Rozumiem.Komitet, sir.Mam dobrą krowę nazastępcę.Przyślę go do pana po południu.A teraz muszę już iść.Slaight pobiegł najszybciej, jak umiał, do wydziału prawniczego337i wszedł do pokoju czterysta osiem.Bassett przesunął piętrzącesię przed nim na biurku papiery.- I co?- Zaczęło się.Dzisiejszego ranka.Wszystko ruszyło jak lawi-na.Wezwał mnie Grimshaw.Zwołują w sprawie mojej postawyżołnierskiej radę.Zapytałem, dlaczego.Nie odpowiedział.Zapy-tałem, czy mogę zajrzeć w papiery.Nie pokazał mi ich.Zgromiłmnie tylko za to, że nie miałem w sobotnie poranki w teczcezaświadczeń od lekarza.Wróciłem do koszar.Tam znalazłemlistę kadetów zwolnionych z zajęć na konferencję studencką.Jestem przewodniczącym komitetu organizacyjnego, który zaj-muje się kwestiami administracyjnymi tej imprezy.Moje nazwi-sko na liście nie figuruje.Wracam właśnie od oficera sprawują-cego pieczę nad moim komitetem.Spytałem go, kto za tym stoi.Był straszliwie patetyczny.Gadał o rodzinie, dzieciach, karie-rze.Jezu! Nie powiedział nic, ale skłoniłem go, by pokiwał po-takująco lub pokręcił przecząco głową, gdy będę wymieniał na-zwiska.Chodzi o Hedgesa.Kapitanie, wydaje mi się, że gównozaczęło płynąć.I to ze wszystkich stron.- Uspokój się, Slaight.Uspokój.Nie masz powodów doobaw.Jeszcze nie.Pozwól mi się zastanowić.Listą kadetówzwolnionych na konferencję nie będziemy się zajmować.Totylko taki policzek dla ciebie, w dodatku głupi.Moim zdaniemon tylko się zdradził, i to zdradził przedwcześnie.Inna sprawaz radą do spraw postawy żołnierskiej.Czy Grimshaw powie-dział, kiedy ma się zebrać?- Powiedział, że dowiem się w stosownym czasie.Towszystko.- Wyśmienicie.Wyśmienicie.Grimshaw to jedynie szczeli-na w drzwiach.Przepisy wymagają, by wszelkie działania radyzaczynać od oficera taktycznego.A to znaczy, że sprawa dopie-ro się rodzi.Pamiętaj o jednym.Oni sądzą, że czas gra na ichkorzyść.Chcą cię potrzymać w niepewności.W napięciu.Uwielbiają takie zabawy.A my, gdy oni będą myśleli, że trwaszw zawieszeniu, zewrzemy szeregi.Dobrze wykorzystamy tenczas.Za pośrednictwem bliskiego znajomego z wydziału psy-chologii wojskowej i przywództwa będę trzymać rękę na pulsiew sprawie rady.Oficerowie z tego właśnie wydziału zasiadają338w radzie.A tymczasem zastosujemy taktykę gry na zwłokę.Naprzykład podanie o zezwolenie, by podczas obrad rady repre-zentował cię rzecznik twoich interesów.Mam jednego.Zanimsię tobą zajmą, będą musieli zasięgnąć opinii w wojskowymbiurze śledczym.Zajmie im co najmniej tydzień, zanim ją stądwydobędą.Osobiście tego dopatrzę.Pózniej możemy złożyćpodanie o powołanie świadków.Po kolei.Dzień po dniu.Mamybardzo dużo czasu, Slaight.Tym się nie przejmuj.- Nie martwię się, sir.Boję się tej przeklętej rady.Widzia-łem, jak ona działa.W roku tysiąc dziewięćset sześćdziesiątymszóstym w podobnej sprawie mój kumpel wezwał mnie naświadka.Zadali mi kilka pytań, pózniej on wezwał kilku innychświadków, i to wszystko.Następnego dnia wylądował na od-dziale pensjonariuszy.- Wiem, znam te sprawy.Nie jest to twój paradygmat prawproceduralnych.Ale tym się nie trap.Wiemy, co kryje się za tąsprawą.Morderstwo Davida Handa.Slaight, masz w ręku bar-dzo mocne karty.Jedynym naszym problemem jest to, kiedy iw jakiej kolejności je rozegramy.Gotowy do lunchu? Myślę, żetym patafianom z wydziału taktycznego dobrze zrobi, gdy zo-baczą cię w moim towarzystwie.Niech wiedzą, jak sprawy sto-ją.Prawda?- Chyba tak - odparł z uśmiechem Slaight.Lunch zjedli w klubie oficerskim.Slaight zamówił sobie ka-napki ze stekiem.Grimshaw siedzący przy stoliku w drugimkońcu sali obserwował, jak Slaight dokładnie przeżuwa każdykęs.Jego żona nie doczekała się męża na lunchu.30.- Ry, co się z tobą dzieje? O co chodzi? Coś jest nie tak?Irit była wyraznie zła i jej napastliwy ton w słuchawce wy-trącił Slaighta z równowagi.Telefon odebrał w kancelarii339kompanii.Był czwartkowy wieczór dwudziestego czwartegopazdziernika, godzina dwudziesta trzecia trzydzieści.Od chwiligdy dowiedział się o zwołaniu rady, upłynęły trzy dni.Niechciał niepotrzebnie martwić Irit i nie wspomniał jej o tymsłowem.Bassett najwyrazniej wszystko trzymał pod kontrolą.Wystosowane przez niego żądanie Slaighta, domagającego sięw radzie rzecznika swych praw, wywołało wiele zamieszania.- Irit, co się stało? Dlaczego dzwonisz o tej porze? Już pocapstrzyku.- Chcę wiedzieć, co się święci.Istnieje coś, o czym mi niepowiedziałeś.Dzieje się coś niedobrego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]