[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przypuszczamnawet, że polecą tam nie ludzie, lecz głowy, którym łatwiej będzie znieść niedogodności(liczne) podróży międzyplanetarnej.I na pewno tak będzie z podróżami na inne planety,trwającymi całe lata i dziesiątki czy setki lat.Zanim jednak nadejdzie ten czas, chcę stworzyć pierwszy na świecie gabinet żywychgłów, w którym przechowamy najcenniejsze intelekty i najwyższą wiedzę.Chcę zebrać głowyuczonych, artystów, geniuszy i stworzyć coś w rodzaju żywego panteonu.Dopóki nie wypro-dukujemy sztucznych ciał, niech żyją bez nich.Twórzmy bio-biblioteki.Ludzkość będzie ko-rzystać z ich talentu i wiadomości, będzie szukać ich rady i pomocy.Dlaczego mają umrzeć izginąć tylko z tego powodu, że ktoś tam miał kamienie żółciowe, a inny zle funkcjonująceserce? To jest przecież barbarzyństwo! Nie kamień żółciowy jest ważniejszy, ale mózg.Awięc chcę wyrwać śmierci przedwczesnej głowy najcelniejsze, najwartościowsze, niech służąludzkości.Twórzmy na razie bio-biblioteki.Zabronimy ustawowo umierać ludziom genia-lnym z powodu ciała.Pamiętajcie: mózg jest centrum zagadnienia.To nasza istota.Reszta jestdo zamiany.Skończył.Ostatnie słowa przebrzmiały echem w zakamarkach wieży i ulotniły się, po-została uroczysta cisza.Nieznany przestał mówić, ale stał wciąż z ręką opartą na stole, zapa-trzony w swój mechaniczno-organiczny świat przyszłości, zapełniony chrzęstem półżywychmaszyn czy tez półmaszynowego życia, zmierzający ewolucyjnie do ostatecznego oplataniatkanką mózgową świata martwej przyrody; w świat, w którym tkanka nerwowa, wypłynąwszypoza własne ciało, a nawet poza czaszkę, wniknęła w konstrukcje martwe, stworzone uprze-dnio własną inteligencją, w aparaty, maszyny i przyrządy, i połączyła je ze sobą; w świat, wktórym owa tkanka, chroniona już nie czaszkami, lecz kloszami z plastiku przezroczystego itrwałego, zapewniwszy sobie długotrwały byt a przeto i możliwości realizacyjne nabytejwiedzy podejmowałaby dalsze podboje przyrody martwej; w świat, w którym na pewnodoszłoby wreszcie do łączenia mózgów szeregowo na kształt połączonych baterii elektry-cznych (dlaczego by nie?) dla spotęgowania ich działania i przezwyciężenia niedoborówindywidualnego życia intelektualnego słowem w świat dla nas nie do pojęcia.Na skroniach Nieznanego, wzburzonego energią wewnętrzną i napięciem wizji, ukazałysię krople potu, na bladej twarzy o kamiennej nieruchomości można było odczytać coś jakbyradość.Okna straciły już swój granatowy kolor i poszarzały zbliżającym się świtem.Wreszcie zelżało w nim coś: pochylił się nieznacznie, powrócił do rzeczywistości ispojrzał na swoje audytorium.Potoczył wkoło zrenicami.Cztery głowy utraciły wszelki blask życia, od dawna wyczerpane, znudzone i apatycznenie słuchały, nie rozumiały, prawie nie egzystowały.Miały zamknięte oczy, puste oblicza a nie trudno się było domyślić, że w tej chwili i puste mózgi.Szarzały w mętnym świetle,padającym z góry na ich czaszki.Pierwsi obywatele nowej epoki: Jan, Teofil, Franciszek,Hugon.Homunculus stał wciąż pod ścianą, w tym samym miejscu i w tej samej pozie, ze szczo-tką w dłoni, z przedwcześnie osiwiałymi włosami, spadającymi na oczy i twarz.Guran siedział na swym stołku, z nogami wyciągniętymi przed siebie, a plecami opa-rtymi o ścianę, z obu rękami w kieszeniach marynarki.Powiedział: Gratuluję, panie profesorze; dawno nie słyszałem czegoś podobnie podniecającego.Ale a propos, właściwie jakim pan hołduje poglądom naukowym i filozoficznym w sprawieżycia organicznego?Nieznany ocknął się, zupełnie jak gdyby ze snu lub omdlenia, widać niemal było, jakpowraca szybko do terazniejszości i do& przytomności.Wbił się zrenicami w zrenice redaktora, niby kotwicami szukającymi rozpaczliwie za-czepienia dla statku beznadziejnie dryfującego na skały.Nie odezwał się ani słowem i wyglą-dało, jakby w ogóle nie zamierzał odzywać się: nic, tylko patrzył nań jakby z głębokim zdu-mieniem.Guran, który w czasie wykładu odzyskał całkowicie spokój i pewność siebie i coniemniej ważne zdobył opinię własną o tym, co się tu dzieje, postanowił nie otrzymującodpowiedzi zacząć z innej strony.Nie wyjmując więc rąk z kieszeni rzekł: Gratuluję, profesorze.Jest pan współczesnym Faustem, doktorem Faustem dwudzie-stego wieku.Przejdzie pan do historii jako członek tej rodziny Faustów, nie połączonejkrwią, lecz czymś mocniejszym wspólną ideą, charakterem, namiętnością i wspólnymlosem.Dawny to ród i wiele napisano o jego drzewie genealogicznym.Jestem pewien, zeznajdzie się tam miejsce i dla pana.Nieznany usłyszał to
[ Pobierz całość w formacie PDF ]