[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Co, wygrał tymi blotkami? Niepojęte.- Nie, niech Assis ją sobie wezmie.%7łeby na koniec pobytu w Angoli mógł sobie pozwolić na cośmiłego i miękkiego.- Tchórz! - usłyszał jeszcze wołanie Assisa, nim zamknęły się za nim drzwi.Ricardo spojrzał na zegarek.Już po dziewiątej.W Portugalii było398o godzinę wcześniej.Tak, mógł jeszcze zadzwonić.Dawno powinien był to zrobić.Należałoprzynajmniej powiadomić matkę o rychłym powrocie.Miał nadzieję, że uzyska połączenie.Zwykletrzeba było bardzo dużo cierpliwości, jeśli chciało się przeprowadzić rozmowę międzynarodową.Jednak już po półgodzinie telefon zadzwonił i urzędniczka połączyła go z matką.W słuchawce coprawda skrzypiało i trzeszczało, ale zakłócenia nie były aż tak silne jak na ogół.- Mae, to ja.- Ricardo! Dobrze się czujesz? Gdzie jesteś? Dlaczego tak długo nie dawałeś znać? Odchodziliśmyod zmysłów ze zmartwienia.My? - zdumiał się Ricardo.Co to znaczy? Czy mówiła o sobie w pluralis maiestatis?- Muszę się streszczać, mae.Jestem teraz w Luandzie, w poniedziałek wracam do Portugalii.Czujęsię niezle.Zgłoszę się po powrocie, dobrze?- Dobrze.Uważaj na siebie, skarbie!- W porządku.Adeus, mae.- Odłożył słuchawkę i pokręcił głową.Minęły chyba całe lata, odkądostatni raz nazwała go skarbem".Tak, czegóż to nie zdziała długa nieobecność.Inaczej niż zwykle w urzędzie nie było długiej kolejki.Może wszyscy żołnierze wykonali jużobowiązkowe telefony do domu.Ricardo chętnie usłyszałby głos któregoś z dawnych kolegów, takpo prostu.Ale żaden z nich nie miał w domu aparatu.Jego babka miała, ale nie znał numeru.Ricardo miał wielką ochotę porozmawiać z kimś, kto nie był żołnierzem.Po tak długim czasiesprzykrzyli mu się towarzysze.Poprosił o pozwolenie, by jeszcze raz skorzystać z aparatu, i podałtelefonistce numer, który na zawsze zapadł mu w pamięć.- Paryż, Francja - powiedział dourzędniczki.Właściwie tylko zgadywał.Może Marisa wymyśliła sobie ten szereg cyfr - 459 72 20 -a mówiąc międzynarodowy numer", nie miała na myśli specjalnej linii we Francji.Ricardo włóczył się po korytarzu przygotowany na dłuższe oczekiwanie.Jednak został wezwanyjuż po godzinie - uzyskano połączenie.- Alló?Ricardo poczuł, jak serce podchodzi mu do gardła.- Alló? Marisa?- Qui est ce? - zabrzmiało nieco gniewnie.399To był jej głos, bez wątpienia.Niewiarygodne! Numer się zgadzał i naprawdę tam była.Co miał jejpowiedzieć? Co za idiotyczny pomysł przyszedł mu do głowy!- Tu Ricardo, ola.Pomyślałem, że zamelduję się z frontu.- Rany, nie mógł wpaść na nicgłupszego?- Ricardo! Gdzie jesteś? Wszystko w porządku?I tyle mu to dało.Myślała, że oszalał.Musiała go uważać za zupełnie pomylonego, skorowieczorem o wpół do jedenastej wybrał numer we Francji i chciał rozmawiać z kobietą, której niewidział od wieków.Graniczyło z cudem, że w ogóle go pamiętała.- Och, e.u mnie wszystko dobrze.Jestem w Angoli.Ale za kilka dni ruszam do domu.A ty?Gdzie jesteś? Co porabiasz?Nie odpowiedziała, tylko sama spytała:- Skąd masz ten numer?- Zapomniałaś już? Sama mi go kiedyś podałaś.- Pomimo trzasków w słuchawce słyszał, jakMarisa po drugiej stronie linii głośno wciąga powietrze.- Nie mówisz poważnie, prawda?- Ależ tak.Posłuchaj, nie mam dużo czasu.Chciałem ci tylko powiedzieć, że o tobie myślałem.Czy będziesz niedługo w Portugalii? Zobaczymy się? - Ricardo wiedział, że musiało to zabrzmiećrozpaczliwie -sprawiał wrażenie kogoś, kto w ciągu najbliższej półgodziny chce popełnićsamobójstwo.- Przypadkiem tak.We wrześniu jadę do domu na dużą uroczystość rodzinną.Ale wtedy będę.- Mam tylko kilka sekund - przerwał.- Podaj mi szybko swój numer telefonu w Lizbonie.- 27 04 51.- Dziękuję.Do usłyszenia.- Rozłączył się.Marisa przez kilka minut siedziała nieruchomo przy aparacie.Co za dziwny zbieg okoliczności.Właśnie wczoraj myślała o Ricardzie, o ich wakacyjnym flircie, który nigdy nie przerodził się wcoś więcej i w przyszłości też nie będzie mógł.Prześladował ich pech.Najpierw przykra akcjapolicyjna, potem śmierć babci Ricarda.Marisa wiedziała, że Ricardo już zawsze będzie ją kojarzyłz tym nieszczęśliwym dniem.Tak jak ona nigdy nie mogła myśleć o wuju Afonsie, nie wspominającrównocześnie400śmierci swojego pudelka, z którym wuj ostatni wyszedł na spacer.Tak to już jest.Marisa byłarównie niewinna śmierci babci Ricarda co wuj Afonso śmierci pieska, a jednak w pamięciżałobników będą się zawsze łączyć ze smutnym wydarzeniem.Szkoda.Ich pocałunek uznała za niezwykle obiecujący - i bardziej zmysłowy niż wszystkiepocałunki, jakie kiedykolwiek wymieniała z Sergiem.Dłonie Ricarda były delikatne, a zarazemsilne, czego nie mogła powiedzieć o łapskach Sergia.- Kto to był? - chciał wiedzieć.- Ach, stary znajomy.- Z Lizbony? Dlaczego go nie znam? Nigdy nie opowiadałaś mi o tym Ricardzie.- Nie, z Beja.Poznałam go, gdy byłam z wizytą u ciotki Joany.- I dlaczego dzwoni tu do ciebie, w dodatku w środku nocy?- Sergio, proszę.Zachowujesz się jak zazdrosny mąż.Nie jest środek nocy.- A dlaczego dzwonił? - powtórzył pytanie.- Nie mam pojęcia.- Ach tak?- Powinieneś się teraz zobaczyć, Sergio.O co mnie właściwie posądzasz?- O nic.Wolałbym tylko, żebyśmy nie mieli przed sobą tajemnic.Chcę znać twoich przyjaciół.Marisa wzruszyła ramionami.To nie takie dziwne, w końcu byli zaręczeni.Poza tym nie miała nicdo ukrycia, prawda?- Trochę z nim flirtowałam.- Aha, zbliżamy się do sedna.I co dalej?- Nic dalej.- Na pewno to jakiś nieokrzesany cham, jak ci rybacy w Nazare.- Proszę, nie bądz grubiański - ofuknęła go.Takimi frazesami zawsze najlepiej okazywać swojąmoralną przewagę.Mimo to nieco ją zabolało, że Sergio najwyrazniej wie o niej więcej, niżbychciała.- Stary przyjaciel zadzwonił do mnie z Angoli.Zapewne służy tam w wojsku.Nie wiem,jakie ma problemy, że zgłasza się właśnie teraz, choć od wieków się ze mną nie kontaktował.Aletobie nie przychodzi do głowy nic innego niż zaraz zarzucać mnie brudnymi podejrzeniami.- Zatem teraz to już stary przyjaciel, a nie stary znajomy.- Przestań.Najlepiej już sobie idz.Najwyższy czas.Konsjerżka zaraz401rozpowie, że przyjmuję męskie wizyty w środku nocy".- Uśmiechnęła się złośliwie.Sergio wstał, wziął marynarkę z oparcia krzesła, ubrał się i skłonił jak służący.- Jak mademoisellesobie życzy.Adieu.Gdy wyszedł, Marisa nalała sobie kieliszek nalewki anyżowej Ricard.Nie miała lodu, ale trudno.Ich pierwsza małżeńska kłótnia, pomyślała, i to jeszcze przed ślubem.Miał się odbyć we wrześniu,a jej matka robiła z tego powodu straszne zamieszanie.Zaproszono ponad sto osób -ponad stuświadków tego, jak Marisa mówi tak" mężczyznie, którego naprawdę nie kocha.Może anyżówkaodświeży jej umysł.Marisa po raz pierwszy tak wyraznie uświadomiła sobie, jakie głupstwozamierza popełnić.Sergio do niej pasował
[ Pobierz całość w formacie PDF ]