[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Benny obserwowała ją z zainteresowaniem.Wreszcie Rosemaryprzypomniała sobie.- Już wiem.To był Jack.Jack Foley.Mówił, że jego przyjaciel interesujesię dziewczyną z Knockglen.Czy przypadkiem nie chodziło o ciebie?- Nie, nie sądzę.- Serce Benny ciążyło jej jak ołów.Rosemary byłanajwyrazniej bardzo blisko z Jackiem, a Jack żartował sobie z Knockglen.- Jego przyjaciel Aidan.No wiesz, głupawy Aidan Lynch.Właściwie jestnawet dowcipny.W pewnym sensie rekompensuje to jego wygląd.Benny poczuła, jak palą ją policzki.Czy właśnie w ten sposóbrozmawiają między sobą ludzie? Ludzie tacy jak Jack, Rosemary, a możenawet Nan? Czy przystojnych ludzi obowiązują inne zasady?- Czy Jack pochwala wybór Aidana? - pragnęła nadal o nim mówić,nieważne, jak bardzo byłoby to bolesne.- O tak.Uważa, że to świetne miejsce.Sam tam był.- Naprawdę? - Benny pamiętała każdą chwilę dnia, kiedy Jack Foleyodwiedził jej miasteczko, dom i rodzinę.Najprawdopodobniej mogłabypowtórzyć każde wypowiedziane wówczas słowo, jak to się robi podczasprocesów sądowych.- To naprawdę gość nie z tego świata - zwierzyła się Ro-semary.- Nie tylko jest gwiazdą rugby, ale w dodatku nie brak murozumu.Na maturze dosta! sześć wyróżnień.Poza tym jest miły.Zatem Rosemary wychwalała Jacka za jego wspaniałe wyniki na maturze.Ot tak, bez skrępowania.- Chodzisz z nim? - spytała Benny.- Jeszcze nie, ale będę.Taki mam plan - odparła Rosemary.Przez cały wykład na temat Irlandii pod panowaniem Tudorów Bennyzerkała na swoją sąsiadkę.To potworna niesprawiedliwość, żedziewczyna taka jak Rosemary ma w swojej torebce batonik Kit-Kat, a najej twarzy nie widać ani śladu pryszczy czy podwójnego podbródka.Kiedy właściwie zdążyła tak dogłębnie poznać Jacka Foleya?Najprawdopodobniej, wieczorami, albo może póznym popołudniem,kiedy biedna Benny Hogan siedziała jak wielki wór kartofli w autobusiezmierzającym do Knockglen.Benny pożałowała, że zjadła jabłko, Może jej organizm potrzebowałtotalnego wstrząsu? Zero jedzenia po latach obżarstwa.Jabłko mogłozakłócić ten proces.Znów spojrzała na Rosemary, zastanawiając się, czy istnieje szansa, że jejplan się nie powiedzie.- Jak ci idzie nauka, Nan? - Bill Dunne szczycił się tym, że świetnie sobieradzi z kobietami.Uważał, iż Aidan Lynch nie zasłużył sobie na reputacjęfachowca od dziewcząt.W szkole, gdzie wszyscy nieustannie sięwygłupiali, jego podejście się sprawdzało, ale na uniwersytet trafiałytylko kobiety zainteresowane nauką.Albo takie, które pragnęły sprawiaćwrażenie zainteresowanych nauką, Nie można stroić sobie sztubackichżartów i płatać figli dziewczynom na uniwersytecie, trzeba udawać, żetraktuje się ich studia poważnie.Nan Mahoń posłała mu jeden ze swych olśniewających uśmiechów.- Przypuszczam, że tak jak wszystkim innym - odparła.- Kiedy się lubiwykładowców i sam przedmiot, wszystko jest w porządku.Jeśli nie,studia zmieniają się w piekło, a pod koniec czekają cię istne tortury.Same słowa nie miały znaczenia, ale Billowi spodobał się jej głos.Brzmiał ciepło, niemal czule.- Zastanawiałem się, czy zechciałabyś wybrać się kiedyś ze mną na obiad- spytał.Starannie przemyślał tę propozycję.Dziewczyna taka jak Nan musi byćczęsto zapraszana na zabawy, do pubów, na przyjęcia i do kina.On sampragnął wznieść się o szczebel wyżej.- Dziękuję, Bill - uśmiech nadal pozostawał ciepły - ale rzadko bywam namieście.Widzisz, jestem naprawdę tępa i muszę się uczyć także w ciągutygodnia po to, aby dotrzymać kroku innym.Był zdumiony i rozczarowany.Spodziewał się, że obiad zadziała.- Może więc spotkamy się gdzieś w czasie weekendu, kiedy nie jesteś takbardzo zajęta?- W soboty zazwyczaj chodzę na debaty, a potem do Czterech Dworów.To coś w rodzaju tradycji - uśmiechnęła się przepraszająco.Bill Dunne nie zamierzał błagać.Wiedział, że do niczego go to niedoprowadzi.- Zatem zobaczymy się tam kiedyś - oznajmił wyniośle, nie okazujączawodu i irytacji.Pokój Nan stał się prawdziwym mieszkankiem.Miała nawet elektrycznyczajnik i dwa kubki.Pijała herbatę tylko z cytryną, toteż nie potrzebowałamleka ani cukru.Czasami odwiedzała ją matka.- Spokojnie tutaj - powiedziała kiedyś.- Dlatego właśnie chciałam urządzić to w taki sposób.- On nadal jest wściekły.- W głosie matki zabrzmiała błagalna nuta.- Nie ma żadnych powodów.Zawsze jestem idealnie uprzejma.To onobsypuje mnie wyzwiskami i traci panowanie nad sobą.- Ach, gdybyś tylko zrozumiała!- Ależ rozumiem.Pojmuję, iż jest dwiema całkiem różnymi osobami.Niemuszę być zależna od jego nastrojów, więc nie jestem.Nie chcę siedziećna dole i zastanawiać się, w jakim wróci stanie.Zapadła cisza.- Ty też tego nie chcesz, Em - dodała wreszcie Nan.- Dla ciebie to łatwe.Jesteś młoda i piękna.Cały świat stoi przed tobąotworem.- Em, masz tylko czterdzieści dwa lata.Ty też masz przed sobąprzyszłość.- Nie jako żona, która uciekła od męża.- A zresztą, ty przecież wcale nie chcesz uciec - uzupełniła Nan.- Chcę jedynie, żebyś ty znalazła się jak najdalej od tego wszystkiego.- I tak się stanie, Em.- Nie spotykasz się z żadnymi młodymi ludzmi.Nigdy nie chodzisz narandki.- Czekam.- Na co?- Na księcia z bajki.Rycerza na białym koniu, lorda czy kogoś takiego.Zawsze przecież mnie zapewniałaś, że on się zjawi.Emily popatrzyła na córkę z niepokojem.- Wiesz, co mam na myśli.Coś znacznie lepszego niż ten dom, daleko odMapie Gardens.Wśród twoich przyjaciół z pewnością znajdują sięstudenci prawa czy młodzi inżynierowie.których ojcowie zajmująwysokie stanowiska.- To byłoby prawie to samo, co Mapie Gardens, tyle że miałabymznacznie większy ogród i garderobę na dole.- Co chcesz przez to powiedzieć?- Nie po to tak długo żyłam marzeniami, aby skończyćw kolejnym Mapie Gardens, Em, z jeszcze jednym miłym mężczyzną,który okaże się pijakiem jak tato.- Cii, nie mów tak
[ Pobierz całość w formacie PDF ]