[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie zapominaj, że cesarz maosiemdziesiąt trzy lata, a wojna jest bezwzględna dlastarców.Po tych słowach głos Volgera załamał się i nagle samhrabia wydał się bardzo stary, jakby ostatnie pięć tygodnipostarzyło go niepomiernie.Alek ugryzł się w język,przypominając sobie, co Volger poświęcił dla niego - swójdom, swoją pozycję - i że był teraz ścigany, zaszczuty i niedosypiał, wsłuchując się w klekot telegrafu.A kiedy w końcuostoja znalazła się w zasięgu ręki, to ohydne stworzeniespadło z nieba, grożąc zniweczeniem wielu lat przygotowań.Nic dziwnego, że chciał zignorować podniebną bestię zdy-chającą na śniegu kilka kilometrów dalej.-Oczywiście, Volger.- Alek wziął go pod ramię i poprowa-dził na dół, z dala od zimnych i wietrznych blanek.-Będziemy obserwować i czekać.-Pewnie naprawią tę przeklętą bestię - powiedział Volgerna schodach.- I zostawią nas, nie oglądając się za siebie.-Bez wątpienia.Pośrodku dziedzińca hrabia zatrzymał Alka z bolesnymwyrazem twarzy.- Pomoglibyśmy im, gdybyśmy mogli.Ale ta wojna możeobrócić w ruinę cały kontynent.Rozumiesz to, prawda?Chłopak pokiwał głową i zaprowadził hrabiego do wielkiejsali zamku, w której Bauer układał już drewno w kominku.Ujrzawszy porozkładane jedzenie, przygotowywane do goto-wania, Volger westchnął i powiedział pozostałym o rozbitymstatku, co oznaczało kolejny tydzień bez ognia i długie, zimnewachty co noc.Ale jedzenie w zamku, nawet na zimno, i tak było wielkąprzyjemnością po tych wszystkich posiłkach pochłanianych wżelaznych wnętrznościach pożogi.Spiżarnie zawierały spe-cjały, jakich żaden z nich nie widział od tygodni: wędzone ry-by na kolację, suszone owoce i brzoskwinie z puszki na deser.Wino było przednie, a kiedy Alek zaproponował, że obejmiepierwszą wachtę, pozostali przepili do niego obficie.Nikt nie mówił o ratowaniu lotników.Być może pozostałatrójka stwierdziła, że potworna istota znów uniesie się wprzestworza.Nie widzieli dziur po kulach w jej boku ani ludzizwisających bezwładnie na takielunku, poranionych lubmartwych.Zamiast o tym, zaczęli dyskutować po żołnierskuna temat obrony zamku przed atakiem powietrznym.Baueri Klopp spierali się o to, czy działo pożogi można podnieść natyle wysoko, żeby strzelić do statku powietrznego.Alek słuchał i patrzył.Spał cały dzień, przejmując stery pozmierzchu, kiedy wzrok Kloppa dawał za wygraną.Nie byłojeszcze północy i zachce mu się spać dopiero nad ranem.Aleinni byli zmęczeni całodziennym marszem i lodowatymwichrem.Kiedy zasnęli, Alek cicho wymknął się na blanki.Statek powietrzny leżał jak ciemna gruda na płaskiej bielilodowca.Jakby się nieco zmniejszył, może na skutek wolnegowypuszczania wodoru.Nie było widać żadnych ognisk anilamp, tylko ową dziwną poświatę, którą zauważył już wcześ-niej.Drobne punkciki światła poruszały się we wraku niczymzielone robaczki świętojańskie bzyczące wokół wielkich ranstworzenia.Alek zadrżał.Słyszał okropne opowieści o stworzeniachdarwinistów - o krzyżówkach tygrysów i wilków, o powo-łanych do życia mitycznych stworach, o zwierzętach, któremówiły i nawet rozumowały jak ludzie, choć nie miały duszy.Mówiono mu, że kiedy tworzono te bezbożne bestie,zasiedlały je duchy demonów; czyste zło wstępowało w ciało.Oczywiście uczono go również, że cesarz jest mądry i do-bry, że Austriacy go kochają oraz że Niemcy to ich sojusznicy.Alek zszedł po schodach wieży i przekradł się obokśpiących w spiżarniach.Aatwo było znalezć apteczki, bokażda oznaczona była czerwonym krzyżem.Zabrał trzy, alenie obciążał się jedzeniem.To mogło poczekać, na wypadekgdyby statek powietrzny zakorzenił się tu na dobre.Przebierając się w plebejskie łachy, chłopak pominął ko-żuchy i wybrał najbardziej poszarpany skórzany płaszcz, jakimógł znalezć.Ze zbrojowni wziął automatyczny pistoletSteyr i dwa magazynki po osiem naboi.Nie była tooczywiście broń szwajcarskich górali, ale Volger miał rację codo jednego: wciąż trwała wojna, a darwiniści byli ichwrogami.W końcu wybrał parę rakiet śnieżnych.Nie był pewien, jaksię chodzi w tym ustrojstwie, ale KIopp wychwalał je podniebiosa - mówił coś o górskiej kampanii podczas wojen bał-kańskich.%7łelazny skobel zamkowej bramy dał się odsunąćwzględnie cicho, a wielkie wrota uchyliły się bez wysiłku.Wyszedł na lodowatą zawieję, odrzucając wywalczone ztrudem bezpieczeństwo.Z całą pewnością był toszlachetniejszy postępek niż czekanie w ukryciu naodziedziczenie cesarstwa.Pół kilometra dalej Alek uświadomił sobie, że naprawdęwymknął się swemu staremu mistrzowi fechtunku.Rakiety śnieżne wyglądały idiotycznie i przypominały te dotenisa przyczepione do butów.Ale spisywały się doskonale,przytrzymując stopy na powierzchni kruchego śniegu i nie po-zwalając im przebić się do puchu poniżej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]