[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Drugi żołnierz niemiecki puścił się pędem w stronę samochodu,ale przebiegł zaledwie kilka kroków, gdy Sam Barret skoczył jak dziki kot i schwycił poniżej kolan.Upadli naziemię.- Jestem Zlązakiem! Nie zabijajcie mnie!- Barret z nożem w ręku zawahał się.Spojrzał w stronę Peniakoffa.- Zostaw go.Może nam się przydać.- Dowódca podszedł bliżej.- Wrzućcie go na ciężarówkę iruszamy.Do wozu! - rozkazał, gdy odciągnięto na bok zwłoki.Spojrzał na zegarek.Akcja trwała zaledwie półminuty.Przy bedfordzie pozostało trzech żołnierzy, którzy mieli osłaniać odwrót komandosów z bazy.Peniakoff i siedmiu żołnierzy w niemieckiej ciężarówce pełnym gazem ruszyli za oddalającym się konwojem.Szybko udało im się nadrobić opóznienie i po kilku minutach, gdy ciężarówki zbliżały się do bramy lotniska,samochód z komandosami ustawił się za nimi w przepisowej odległości.Bez kłopotów minęli pierwszyposterunek.Okazało się, że Peniakoff miał rację, nie chcąc ryzykować wjazdu trzynastej ciężarówki.Wartownikdokładnie policzył samochody i badawczo przyglądał się każdemu mijającemu jego budkę.W oddali migotałoświatełko drugiej strażnicy.- Jones, skacz! - Peniakoff wychylił się z szoferki.Po chwili cień oderwał się od samochodu i tylko stukkolby, która zawadziła o część ciężarówki, świadczył, że komandos zeskoczył na ziemię.- Następni! - Czterech komandosów zeskoczyło w pełnym biegu tuż przed linią zasieków.Wartownik przy drugiej bramie powiódł światłem latarki po burcie ciężarówki i machnął ręką, dającznak, by jechali dalej.Skierowali się w stronę blaszanych baraków.- Nie dojeżdżaj tam.Zatrzymaj się w najciemniejszym miejscu - powiedział kapitan do kierowcy, gdyoddalili się na bezpieczną odległość od strażnika.Zjechali na bok i zgasili światła.Czekali.Było cicho.Oznaczało to, że pięciu komandosów, którzyzeskoczyli z samochodu przed drugą linią zasieków, zdołało już niepostrzeżenie przedostać się przez drutykolczaste i - zgodnie z ustalonym planem - posuwali się na zachód lotniska.Mieli przyczepić ładunkiwybuchowe do samolotów stojących na obrzeżu.Peniakoff wraz z trzema żołnierzami postanowił dotrzeć dobombowców ustawionych we wschodniej części lotniska.Czekali kilkadziesiąt sekund, aby dać kolegom czas na dojście do wyznaczonego rejonu, i ruszyli wstronę wału z opon, beczek i piasku.Tuż za wałem było 9 samolotów.Równo ustawione trójkami, niemalstykały się skrzydłami.Dowódca i jeden z komandosów zsunęli się po wale i przemykając między skrzydłami,zaczęli przyczepiać magnetyczne ładunki do każdego z środkowych samolotów w trójkach.- Teraz tam! - Peniakoff wskazał niewielki barak.Wyglądało na to, że trzymano w nim części zamiennedo samolotów. Dwaj komandosi, którzy pozostali na wale, aby osłaniać kolegów w razie pojawienia się niemieckiegopatrolu, zaczęli zsuwać się po pochyłości.Nagle któryś zaczepił nogą o pustą metalową beczkę, która z łoskotemsturlala się w dół.- Kto tam jest? - niemiecki żołnierz, który wyjrzał z blaszanego baraku, dostrzegł sylwetkę Brytyjczyka.- Alarm! - zaczął krzyczeć.Trwało kilkanaście sekund, zanim dopadł go Peniakoff i zatopił nóż w jego karku.Ale było już zapózno.Fala światła zalała lotnisko.Z okolicznych baraków zaczęli wybiegać lotnicy i strażnicy.Peniakoff rozejrzał się dookoła.Nie dostrzegł żadnego ze swoich ludzi.Nie było czasu naposzukiwania.Wystrzelił z thompsona długą serię w kierunku nadbiegających żołnierzy i puścił się pędem wstronę drogi.Zcigający na chwilę zatrzymali się, w obawie przed następnymi strzałami, a Peniakoff przebiegłtymczasem drogę i skręcił w stronę zasieków.Domyślał się, że gdzieś w tym rejonie pierwsza grupakomandosów przeszła przez zasieki, a to była jego jedyna szansa.Musiał w biegu odnalezć przecięte druty, abytamtędy wydostać się na pustynię.W przeciwnym wypadku wpadłby w ręce pościgu lub zostałby zastrzelony.Przywarł na moment do ziemi i ciężko dysząc wyciągnął zza paska granat.Obejrzał się.Na tle nieba widziałwyraznie nadbiegających Niemców.Byli w odległości 20 może 30 metrów.Rzucił granat na oślep za siebie.Wybuch rozjaśnił okolicę i w tym błysku Peniakoff dostrzegł poszarpane druty.Nie był pewien, czyrzeczywiście znajduje się tam przejście, czy też światło wybuchu wydobyło z mroku jakiś przedmiot, któryrzucił cień na druty, sprawiając wrażenie, że w tym miejscu istnieje wyrwa.Nie miał jednak wyboru.Poderwałsię i ruszył do ogrodzenia.Zwiatło reflektora przesunęło się po zasiekach i wtedy uciekający zobaczył, żerzeczywiście w miejscu, do którego biegł, druty są rozcięte.Przesadził je jednym susem i pomknął na pustynię.Odgłosy pogoni cichły.Niemcy bali się wybiec w ciemność.Jeszcze przez chwilę słyszał serie z bronimaszynowej, ale i one po chwili umilkły.Peniakoff upadł na piasek i leżał tak przez kilka minut, aż myśl, żeścigający zbiorą posiłki i z psami wyruszą jego śladem, zmobilizowała go.Zerknął na fosforyzującą tarczęzegarka.Dochodziła 23.30.Według planu o tej godzinie ciężarówka miała wyruszyć w drogę powrotną, bezwzględu na to, kto zdoła do niej dotrzeć.Rozejrzał się uważnie.Uznał, że znajduje się o kilkaset metrów na wschód od miejsca, gdzie zostałsamochód.Gdyby chciał tam dojść drogą, zajęłoby to kilkanaście minut, a wówczas na pewno nie zdążyłby.Postanowił iść na przełaj.Potykając się w ciemnościach, zmierzał w stronę, w której powinien znajdować siębedford.Nagle usłyszał cichy świst.Ktoś gwizdał angielską melodię.A jednak czekali.- Jesteśmy tutaj - usłyszał po chwili.Zwiatełko zapalniczki zajaśniało jak gwiazda w ciemnościach.Któryś z żołnierzy wyciągnął w stronę dowódcy manierkę z wódką.Ayknął duży haust.- Trzech brakuje, sir! - zameldował jeden z komandosów.- Nie ma potrzeby szukać ich.Dzielniewalczyli.Widziałem.Zostali okrążeni i nie zdołali się wyrwać.To wszystko, sir.Peniakoff, jeszcze dysząc ciężko, zobaczył, że za kierownicą siedzi Connolly.Nie zapytał o SamaBarreta.Jeżeli ktoś inny usiadł w szoferce, oznaczało to, że Sam zginął.Samochód wolno wytoczył się z rozpadliny.Jechali w milczeniu; nikt nie miał ochoty na rozmowę.Oniwyrwali się śmierci, ale dopadła trzech kolegów.- Zatrzymaj się! - powiedział cicho Peniakoff.- Dużo zapłaciliśmy za bilety na to przedstawienie.Musimy obejrzeć je do końca.Wyłączyli silnik.Czekali.Po kilku minutach horyzont rozświetlił błysk. - To Jones - powiedział któryś z żołnierzy.- To on założył pierwszy ładunek.Tuż potem rozległy się następne wybuchy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp2wlawowo.keep.pl