[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale atmosfera w Beecham'sdaleka była od tego ideału.Jude już dawno temu doszła downiosku, że zarząd i amerykańscy właściciele są bezwzględnymiludzmi interesu, skupionymi wyłącznie na wynikachfinansowych.To biznes jak każdy inny, pomyślała, wsadzająctelefon do torebki i przekręcając kluczyk w stacyjce.Rozdzial 5Zamiast wracać tą samą drogą, którą przybyła tu rano, zarazpo opuszczeniu parku skręciła w stronę Felbarton - oddalonej okilka kilometrów wioski, w której mieszkały Claire i Summer.Spokojne piękno wiejskiego krajobrazu skąpanego w letnimsłońcu uśmierzyło nieco jej wewnętrzny niepokój.Kątem okapróbowała gdzieś wypatrzyć Chatę Gajowego, ale chyba jąprzeoczyła.Jechała w tunelu utworzonym przez konar.Była wlesie, który widziała z okna biblioteki.Zaciekawiło ją teraz, gdziedokładnie może znajdować siąfolly.Wjeżdżając na wzgórze,zwolniła nieco, by móc zerkać pomiędzy gęste listowie po prawejstronie, ale nie zobaczyła nic, co przypominałoby jakikolwiekbudynek.Gdy brała zakręt, jadący z naprzeciwka wielkisamochód dostawczy w ostatniej chwili gwałtownie skręcił i ztrudem ominął ją przy ryku klaksonu i miganiu światłami.Zezgrozą uświadomiła sobie, że w zamyśleniu przecięła linięoddzielającą pasy ruchu, niebezpiecznie zjeżdżając na prawy.Trzęsąc się z przerażenia, zatrzymała się na najbliższymdogodnym miejscu, by ochłonąć.Pod drzewami było ciemno i chłodno; kilka promieni słońcapadało ukośnie na wąską drogę.Gdzieś w samochodzie powinnabyć pozostawiona po poprzednich wizytach w tym rejoniewielkoskalowa mapa.Jude wysiadła i poszperała w bagażniku, ażznalazła mapę hrabstwa Norfolk z naniesionymi turystycznymiatrakcjami regionu.Rozłożyła ją i szybko odszukała wieśStarbrough, choć samego Starbrough Hall na mapie niezaznaczono.Ani budynku, który mógł być folly.Zauważyłanatomiast linię oznaczającą ogólnie dostępną ścieżkę przez las,odchodzącą od asfaltowej drogi, którą właśnie przyjechała.Gdyby podeszła kawałek ku wierzchołkowi wzgórza, mogłaby nanią natrafić.Popatrzyła na zegarek.Piąta.Claire nie wyjdzie ze sklepujeszcze przez co najmniej pół godziny, a potem musi jeszczeodebrać Summer z domu przyjaciółki, więc Jude powinna zjawićsię w Chatce Kowala nie wcześniej niż o szóstej.Wydobyła zpodróżnej torby parę sportowych butów, przez chwilę sięzastanawiała, czy nie spróbować gdzieś na poboczu drogiukradkiem włożyć dżinsów, ale czułaby się zakłopotana, więcporzuciła ten pomysł.Przecież spacer zajmie jej tylko chwilę.Schowała torebkę pod fotelem i zamknęła samochód na klucz.Przeszła na drugą stronę jezdni, by iść przodem donadjeżdżających z przeciwka samochodów, i ruszyła poboczem,wypatrując prowadzącej w głąb lasu ścieżki.W lesie gęsto byłood bluszczy i jeżyn, byłoby szaleństwem próbować forsować gona przełaj.Gdy zbliżyła się do ścieżki, omal jej nie minęła.Nie byłaoznakowana jako droga publiczna, natomiast do drzewa przybito- i to chyba całkiem niedawno- tabliczkę z napisem Teren prywatny".Na mapie, co prawdaraczej mało dokładnej, wyglądała na ścieżkę ogólnodostępną.Jude postanowiła pójść nią kawałek w górę, by zobaczyć, dokądprowadzi.Zcieżka, na początku dość szeroka, już niebawem stała sięwąska i Jude zaczęła żałować, że nie włożyła dżinsów.Jeżynyobłapiały ją gęsto, pokrzywy parzyły.Wymachiwała przed sobąuschniętą gałęzią, by torować sobie drogę przez zarośla.Już miała zawrócić, gdy spostrzegła, że krajobraz uległpewnym zmianom.Mizerne jawory i leszczyny, wystrzeliwującew górę z gęstego, krzaczastego poszycia, ustąpiły miejscarosnącym w większych odstępach dużym drzewom - brzozom,dębom i kasztanom jadalnym - których gęste koronyprzepuszczały mało światła, przeto niewiele roślin rosło podnimi, jeśli nie liczyć połaci bluszczu nakrapianych jaskrawymipunkcikami leśnych kwiatów.Marsz stał się mniej uciążliwy.Miejscami drzewa rosły jeszcze rzadziej, las tu i ówdzieotwierał się na zasypane chrustem, trawiaste polanki.Niewielebyło śladów ludzkiej ingerencji w przyrodę tych dzikich ostępów.Zpiewały ptaki.Szara wiewiórka dała susa na drzewo, trajkoczącgniewnie na widok człowieka.Nagle Jude zdała sobie sprawę, jakbardzo samotna jest w tym lesie.Po co tu przyszła? Nikt przecieżnie wie, dokąd się udała.Mogłaby się potknąć, zwichnąć nogę iprzeleżeć tu całą noc, nim ktoś podniósłby alarm, a i tak minęłobywiele godzin, zanim odnalezliby jej samochód.Myśli pędziłyjak oszalałe.Nagle światem wstrząsnęły głośne wystrzały.Ogień z bronipalnej.W dodatku gdzieś bardzo blisko.Czy todo niej strzelano? Nie miała pojęcia.Rozejrzała się nerwowodokoła.Uciekać! Gdzieś już czytała o podobnej sytuacji.Zaczęłabiec chwiejnym krokiem - przed siebie, pod górę, byle z dala odstrzałów.Ale ktokolwiek strzelał, zdawał się podążać w ślad zanią.Zcieżka powiodła ją w gęstsze zarośla.Jude przedzierała sięprzez nie, raz po raz tracąc równowagę, jej oddech zmienił się wciężkie, rwane sapanie.W końcu wyczerpana oparła się odrzewo.Strzały zdawały się oddalać.Poczuła ulgę, a zaraz potemgniew.Jak oni mogli? Czy nie wiedzieli, że tu mogą być ludzie?Przypomniała sobie znak Teren prywatny".Ale mimowszystko.Przecież mogły zabłąkać się tu jakieś dzieci.Przykucnęła na piasku.Owionął ją zapach gnijących liści.Powinna wracać, ale bała się znów wejść pod ogień z bronipalnej.Próbowała myśleć spokojnie.Wtedy to ujrzała.Najstraszniejszą rzecz.Gnijący pieńobwieszony truchłami martwych zwierząt w różnym stadiumrozkładu: szczenię lisa, kilka szczurów, jakaś kępka czarnych ibiałych piór - tyle zostało ze sroki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]