[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ty z Niemcami,wrogami plemienia naszego, trzymasz za jedno.Od nicheś sobiezdradną dziewkę wziął - do nich ślesz, z nimi się wąchasz.My towiemy, my wiemy!I rękę podniósł groznie.W tłumie gwar się rozpoczynał coraz żywszy, każdy się z mowąwyrywał i słowa leciały nieopatrzne, a pięści ścieśnione występowa-ły ponad głowy - knez chodził, Buchał, zębami zgrzytał i śmiał się.Oczyma na stojąco w dali smerdę rzucał jakoś dziwnie.Tuż za gromadą kmieci po jednemu sunąć zaczęli się ludzie,skupiać i obsadzać przejście z tyłu.Wszyscy z oszczepami i topory.Z początku w gorączce nikt nie zważał na to, aż Myszko, obejrzaw-szy się i obaczywszy ten zastęp, odezwał się:195Józef Ignacy Kraszewski- Cóż to ma znaczyć? Czy i nas myślisz tu zabrać w niewolę?Myśmy tu przyszli do ciebie od wiecu, z woli mirów, a stanie sięnam co, będzie z tobą gorzej jeszcze! Nie odpowiadając nawet napytanie Chwost krzyknął do smerdy:- Wiązać ich! Dyby i pęta - to moja odpowiedz.Lecz nim czerń zdołała się rzucić na nich, już Myszko wpadłszydo przedsieniachwycił knezia za bary.Jęli się mocować to w jedną, to w drugązataczając stronę.Czeladz zamiast bronić stała onieśmielona tymzuchwalstwem.Wśród ciszy słychać było tylko sapanie obu i miotane przekleń-stwa, potem łomot, gdy na dyle, którymi był wyłożony pomostpodsienia, padli oba.Knez był pod spodem, Myszko siedział nanim gniotąc go.Działo się to przeciw drzwi samych, które się nagleotwarły i biała pani z rozpuszczonym włosem wbiegła z krzykiem,nóż trzymając w ręku.Pochyliła się nad Myszkiem i poczęła muszyję rzezać, aż krew na słupy trysnęła.Rzucili się kmiecie ratowaćgo i wnet powstała wrzawa ogromna, bo z tyłu nadbiegła dworniaz wrzaskiem na nich.- Bij! Morduj! %7łycia nie dawaj! - wołano.Kmiecie bronili się dzielnie.Myszko, któremu krew się z szyi lała,zerwał się i stanął na nogi odcinąjąc jeszcze, drudzy też odbijali razy,ale widząc przewagę w kupę się zbili i szli nazad ku wrotom, broniącpachołkom.Na całym grodzie krzyk powstał straszny, tuż i strzałyświstać poczęły.Ludzie, co na wieży byli i w dziedzińcu, nie śmiejączbliżyć się do zrozpaczonych kmieci, strzelali z góry i z dala, kamieniez proc na nich ciskali, a strzały więzły tu i ówdzie w twarzach i szy-jach.Krew ciekła obficie.Jednakże dopadła gromadka do wrót zapar-tych, nacisnęli je i wyłamali.Padły z trzaskiem waląc się na ziemię.Tuż u mostu dwornia jeszcze kupą stała, co z kmieciami przybyła;zobaczywszy swych panów w niebezpieczeństwie, posunęła sięw obronie ich, wołając i krzycząc żałośliwie.Z jednej i drugiej strony196Stara Baśńwalczono zacięcie, tu była kupka niewielka, tam motłoch bez wo-dzów niezdarny.Nie gotów do waśni, bo się jej nikt nie spodziewał,a życia tak bardzo nastawiać nie miał ochoty - głośno ujadał tylko,a nie nacierał zbyt silnie.Więcej czynił wrzawy niż ran.Sam Chwostbiegł z nimi, ale pózno się zerwał.Gawiedz nie potrafiła kmieciów od-ciąć od ich koni i czeladzi, tak że wśród tego zamętu dopadli, broniącsię, do haci, do mostu i do koni - a tu, gdy raz się znalezli i dosiedli ich,Myszko skrwawiony pięść tylko podniósł i krzyknął:- Zabraliście się z nami do wojny, to ją będziecie mieli!Wtem krew płynąca tak uszła, iż go słabnącego dwóch chwyciłopod ręce, bo się skłonił i na ziemię padał.Tak podtrzymując go i tamując krew uchodzącą, kmiecie zarazod zamku precz jechali z odgróżkami i narzekaniem wielkim.Chwostek szalał, że ich puszczono, że się im wybić dano.Ludziswych wnet wieszać chciał za to, że go nie bronili w czas i kmieciomżywym ujść dali z grodu.Smerdowie ich tuż na placu smagać po-częli prętami i biczami.Biała pani z nożem zakrwawionym w ręku stała na podsienii palcami tchórzów wytykała, wywołując po imieniu.Chwostek też przypadając do niektórych własną ich siekł ręką.Nierychło się uspokoiło; zamek cały do pózna jęczał i płaczemsię rozlegał.Dopiero gdy sił do bicia i znęcania się nie stało, danopachołkom spocząć i pochować się potłuczonym po kątach.Knez i żona pomiarkowali też, iż nie czas było się srożyć, gdy ludco chwila potrzebnym być mógł dla obrony.I tak jak za owych czasów bywało często, wnet po srogiej karzenastąpiło przejednywanie - kazano dla pobitych wytoczyć beczkiz piwem i baranów im parę knez posłać kazał.Tak radziła białapani.Jęczący jeszcze powlekli się do kadzi, czerpać z nich poczęlii grzbiety posieczone wycierając śmieli się jedni z drugich.Smerdo-wie tymczasem z resztą czeladzi połamane wrota na nowo stawili,hać i most opatrywali.197Józef Ignacy KraszewskiNa ławie w izbie leżał Chwostek, który padając na dyle takżesobie utłukł kości - jęczał i przeklinał.Nad nim siedziała biała panii patrzała nań z pewnym politowaniem, a niemal pogardą.- Sameś sobie winien, miłościwy panie - mówiła - trzeba mniesłuchać było.Inaczej by się to skończyło.Poprosić ich było uprzejmiedo izby, posadzić za stołem, a mówić do nich słodko.Tymczasem bystraż u wrót stanęła; zająłbyś ich jak ryby w matnię.I lepiej jeszcze,lepiej jeszcze wodzić ich było obietnicami, udać powolność, ażbySasi nadeszli, a nie śpieszyć z wojną.- Tu po czole go uderzyła białąręką.- U ciebie, miłościwy panie, więcej siły w ręku niż w głowie.Ja słaba niewiasta jestem, ale prędzej bym to plemię zdradliwe po-żyła.Słuchajcie mnie! Knez jęczał i przeklinał.- Co teraz poczynać? Namyśliła się nieco Brunhilda.- Zciągać trzeba, a przyjaciół jednać.Naraziłeś sobie stryjów po-rywczością, synowców, cały swój ród, gotowi i oni się do kmieciówprzyłączyć, tych zyskać na powrót pierwsza rzecz.Chwostek słuchał.- Mów, jak to uczynić; ty masz rozum niemiecki.Ja tylko bić sięumiem! -zamruczał.- Mów, jak to czynić.Blada twarz knezny zarumieniła się nieco, wstała i poczęła sięprzechadzać po świetlicy.- Stryjów i ród trzeba mieć po swojej stronie, jak oni się do kmie-ciów przyłączą, zle być może.Nim Sasi przyjdą - napaść gotowi.Chwostek z oczyma w nią wlepionymi mruczał tylko.Stanęłaprzed nim Brunhilda.- Zostaw to mnie - odezwała się.- Miłoszowi synaś jednegozabił, drugiemu wyłupiono oczy& Zlepego mu trzeba oddać i wmó-wić weń to, że oczy mu wzięto bez naszego rozkazu.Pójdę do niegona wilię.Odziać, nakarmić trzeba go i ze służbą do ojca odprawić.Stary Miłosz się przejedna może, odzyskawszy syna.- A dwaj drudzy? - zapytał Chwost - a synowcowie i resztarodu?198Stara Baśń- Trzeba do nich siać rozumnych ludzi, na zamek ich prosić.Nasza sprawa, ich wszystkich sprawa.Nie stanie nas tu, wygubiąLeszków wszystkich kmiecie i jeden się nie uchowa; toć zrozumiećpowinni& Niech się zjadą, niech radzą.- A jeśli nie zechcą?Brunhilda nie odpowiedziała nic, ręce na piersiach trzymałazłożone i głową trzęsła tylko.Spojrzeli sobie z mężem w oczy.- Zechcą? Nie zechcą? Niech tylko tu przyjadą, będziemy wie-dzieli, co wówczas poczynać.Knez stęknął.Biała pani podała mu kubek i pogłaskała pogłowie.- Słuchaj ino mnie - rzekła - choć białogłową jestem, prędzej niżty z ludzmi dam radę.W boju ty siłę masz, a gdzie trzeba chytropodejść i gładko wziąć, zostaw to mnie.Pogładziła go pod brodę.- Na wieżę idę, Leszka uwolnię i ślę do Miłosza, Smerdów dostryjów wyprawię.Odpoczywaj ty i mnie porucz, nie masz się cotrwożyć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]