[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zrednio młoda, o pogodnej twarzy,gładko uczesanych włosach.Trudno to inaczej opisać ale otacza jąRLTjakaś czystość, która emanuje z niej przy każdym geście.Może dlatego,że często widzę ją w białym teraz też ma na sobie białą lnianą bluz-kę.Właściwie nic o niej nie wiem ma na imię Monika ale nieznam nawet jej nazwiska, nie wiem też, co dokładnie robi w owej re-dakcji.Po prostu pani przy biurku pod ścianą w białej bluzce.Teraz widzę w jej wzroku coś w rodzaju pobłażliwej obojętności dlamojego niezbyt mądrego zachowania.I oczywiście reaguję jeszcze bar-dziej głupio i niezręcznie: Pewnie jest pani także wegetarianką pytam nie wiadomo dla-czego. Nie odpowiada spokojnie buddystką.Z kompletnego już pomieszania i sytuacji, kiedy ja, osoba raczejbiegła w konwersacji, zapomniałam kompletnie języka w gębie ratu-je mnie moja pani redaktor, która oderwawszy się na chwilę od kompu-tera, zadaje mi jakieś nieważne, lecz błogosławione pytanie.Potemdzwoni telefon jestem ocalona.Dopiero wiele godzin pózniej, kiedy wracam wieczorem do domu ciemniejącymi uliczkami Krakowa mam czas i ochotę o tej roz-mowie pomyśleć.Już nie z poczuciem wstydu ale z refleksją.Wiemjuż, że było to spotkanie ulotne, nie planowane które pozostaniew pamięci.Jak rzadko jesteśmy zdolni spotkać, dojrzeć, zauważyć ko-goś innego.Ilu ciekawych ludzi mijamy obojętnie nic o nich niewiedząc i chyba inaczej już być nie może.Nie mamy czasu, ochoty,okazji, aby zatrzymać się na krótką choćby rozmowę.Także doświad-RLTczenie autentycznego, naprawdę przypadkowego spotkania jest czymśniezwykle rzadkim i nieraz bardzo cennym.Pamiętam, kiedyś, przy pracy w filmie za granicą, w wielkiej mię-dzynarodowej ekipie spotkałam dziewczynę wegetariankę.Wiem,wiem,dziś to nic specjalnie nowego, ale wtedy Jakmyślisz, ile mam lat?" spytała mnie. Dwadzieścia dwa, trzy" odpowiedziałam szczerze.Miała trzydzieści dziewięć.Nie było to spotkanie jakimś szczególnym objawieniem ale mo-że sprawiło, że wkrótce potem zaczęłam naprawdę zastanawiać się, cojem, jak żyję kim właściwie jestem.Nie, nie będę już sobie obiecy-wać, że każdej osobie, z którą zetknie mnie los, będę poświęcała więcejuwagi dobrymi intencjami, jak wiadomo, wybrukowane jest piekło.Ale już rozważam, czy może jednak nie wyrzucić telewizora.RLTSerce na dłoniRabka, pózne letnie popołudnie.Pada deszcz.Spaceruję pod paraso-lem po pustym parku.Parasol jest wielki, czarny pożyczony od mi-lej pani z księgarni.Za pół godziny mam tam spotkanie z czytelnikami.Uciekłam na moment w samotność, po to żeby się skupić.Zawsze potrzebuję tej chwili ciszy, koncentracji potrzebuję jejniezależnie od tego, gdzie ma odbyć się spotkanie i ile osób ma na nieprzyjść.Zawsze cała moja uwaga, wszystkie myśli i cała energia należądo nich.Czasem wydaje mi się, że odgaduję, co myślą, kim są i czegochcą się ode mnie dowiedzieć zadziwiający ludzie, którym chciałosię w deszczowe popołudnie wziąć płaszcz z wieszaka, klucze do kie-szeni, wyjść z domu, po to aby spotkać się z jakąś nie znaną sobie oso-bą, która pisze książki.Chodzę więc po pustych ścieżkach wdycham slodkawy zapachmokrego jaśminu.Na końcu głównej alei pomnik Jana Pawła II, zrobiony z połyskują-cego, zimnego metalu.Przez chwilę patrzymy na siebie On i ja.Nie,niezbyt piękny jest ten pomnik twarz dosyć płaska, twarde rysy RLTw spływających strugach deszczu, ręce też jakieś sztywne ptakiprzysiadają na nich na chwilę, by otrzepać się z wody i odlecieć.Przypomina mi się twarz Jana Pawła z różnych czasów a najwy-razniej ta z najdalszych jasna, młoda.Pamiętam Jego ręce, Jego głos kiedy recytował polską poezję, a ja byłam dzieckiem, dawno temuw Krakowie.Nie, zdecydowanie nie lubię pomników.W większości sąpo prostu brzydkie i głupie ale nawet te piękne, nawet te, w którychwidać, że artysta chciał coś przez nie powiedzieć" może właśnie tejeszcze bardziej czują się głupio w miejscu, w którym je postawiono.Na zawsze, na wieki bez możliwości ucieczki. Bez litości.Jest pomnik Chopina w Warszawie.Może i piękny.Ale i tak siedząna nim gołębie, płatki śniegu albo strugi brudnej wody zalewają muoczy, ludzie zaś mijają go pośpiesznie, zabiegani nigdy prawie niepatrząc w górę.Cóż więc pomnikowi z tego, że jest piękny? Brzydkie-mu może nawet lżej.Taki zresztą jest ich los na całym świecie, i zastanawiam się, czy ci,którzy je zamawiają i projektują, myślą kiedyś o tym, na jakie właści-wie skazują je bytowanie? A to ktoś admirałowi Nelsonowi różowąfarbą pomaluje głowę, a to wieszczowi coś nieprzyzwoitego wciśnie dowyciągniętych w natchnieniu rąk.W Krakowie na Rynku stoi pomnik Mickiewicza kochany przezmieszkańców (bo jednak, z niezrozumiałych dla mnie powodów, po-mniki bywają niekiedy przez ludzi kochane) otoczony wieńcemwymyślonych przez niego postaci.Pamiętam, jak kiedyś, w gimnazjal-nych czasach my, chichoczące nastolatki, niewinne aż do śmiesz-RLTności umawiałyśmy się pod nim na randki.Tylko dlatego że na po-mniku młody rycerz trzyma swój miecz w bardzo szczególny sposób
[ Pobierz całość w formacie PDF ]