[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jaskinia na brzeguWielkiej Rzeki, gdzie urządził sobie legowisko, stała się czymś w rodzaju domu.Każdego wieczoruspieszył z powrotem do tej dziwnej dziewczyny, która uciekła od mnichów i została ze Smokiem&Pierwszego wieczoru Smo poszedł do lasu, sam nie wiedząc, czemu to robi kiedy już nakarmiłdziewczynę i opatrzył jej ranę.Do świtu włóczył się po lesie, nie mogąc zasnąć i usiłując wymyślić dla siebie jakieśusprawiedliwienie.W mroku przedświtu, na wąskiej leśnej drodze zatrzymał tabor farmerski.Obojętnie grzebałw przewożonych rzeczach, niemal nie patrząc na półżywych ze strachu chłopów.Na wozach równymirzędami ustawiono worki z ziarnem i mąką, osłonięte przed rosą nieprzezroczystymi kawałkami folii.Smo chciał im powiedzieć, że folia ulega napromieniowaniu i nie należy przykrywać niążywności, ale rozmyślił się.Chłopi na pewno o tym wiedzieli, po prostu nie obchodziło ich, do kogotrafi ziarno.Smo od czasu do czasu zerkał na blade od strachu i anemii twarze, na oczy unikające jegospojrzenia.Farmerzy niepotrzebnie się bali.Sami mogliby zostać Smokami, pijącymi krew i rozrywającymizębami ludzkie mięso& Z ostatniego wozu Smo zdjął drewnianą skrzynkę z drobnymi żółtymijabłkami, oparł o rowkowaną oponę forda, umocowaną na osi wozu, kilkoma kopniakami rozwaliłdeski& Wybrał dwa jabłka, spore, ale z widocznymi dziurkami po robakach nie miał dozymetru,ale robak nie wejdzie do skażonego jabłka i wrócił do jaskini.Dziewczyna nie uciekła.Legowisko nabrało przytulności, rzeczy pozbyły się wielomiesięcznegoosadu kurzu, wszędzie panował zaskakujący porządek.Smo podszedł do stołu i położył na nimzdobyczne jabłka.Wieczorem dziewczyna sama poprosiła, żeby się nigdzie nie oddalał.I tak minął miesiąc.Nie, nie miał tego dnia żadnego przeczucia, przeciwnie! Wracał z udanego polowania, a dzieńbył wyjątkowo jasny, w chmurach pojawił się prześwit i Smo pomyślał, że tam kryje się słońce.Jak zwykle przez kilka minut obserwował wejście do jaskini.Porośnięty pomarańczowym pnączem otwór był ciemny i pusty.Smok wszedł do szerokiego przejścia, zrobił kilka kroków i odsunął ciężką od wilgoci,poczerniałą od sadzy zasłonę maskującą światło.Przy ognisku siedział Rockwell.Z idiotycznie ogoloną głową łysa czaszka i pukiel włosów nakarku przypominał Indianina z westernów.Automat trzymał na kolanach, na stole leżał pas z nożemi pognieciona manierka.Jego kurtka i spodnie były niewyobrażalnie brudne, nawet z odległości kilkumetrów Smo czuł zapach zastarzałego potu.Rockwell zmienił się w ciągu ostatnich sześciu miesięcy, ale to ciągle był on, przyjaciel Smok,i Smo uśmiechnął się, podchodząc do ognia.Na jego widok Rockwell wstał, przez jego twarz przemknęło zakłopotanie. Nie jestem sam, Smo&Jasnowłosy stanął przy wejściu.O, ten to się dopiero zmienił&Z dawnego chłopca, który gotów był kłócić się o wszystko, pozostało jedynie czyste, schludneubranie.Rysy nabrały ostrości, oczy błyskawicznie obszukały Smo. Witaj& najlepszy ze Smoków!Smo spojrzał na Rockwella, który odwrócił wzrok.Ognisko płonęło niespokojnie.Kurczyły sięzwęglone polana, iskry leciały w górę niczym stada świetlików. Gdzie ona jest?To miejsce nosi teraz nazwę Spalone Wzgórza.Dwadzieścia lat minęło od czasu OstatniegoDnia, a do tej pory nic tutaj nie rośnie.Na głębokości pół metra ziemia nadal jest martwa, szara woda przelatuje przez nią na wylot, niewsiąka.Te wzgórza pewnie już nigdy nie ożyją&Weszliśmy na górę i wymazaliśmy się martwą ziemią.Dla nikogo nie było to przyjemne,a szczególnie złościł się Książę.Jego ruda sierść stała się popielata, bez przerwy kichał.Mnie teższczypało w nosie.Tylko Mike zachowywał się tak, jakby go to nie ruszało.Cholerny mnich&I wtedy uświadomiłem sobie swoją pomyłkę.Dlaczego, do diabła, uznałem, że to Brat Pana? Toprawda, że Bracia są mistrzami plugastwa, ale nie zdradzają swoich! Więc kim on jest? Farmerem?Prawdziwie Wierzącym? Przywódcą bandy, który stracił swoich pomocników?Bzdura.Książę rzucił mi czujne spojrzenie, pewnie wyczuł moją niepewność.Nie, przyjacielu,w tej sprawie poradzę sobie sam&Dotknąłem ramienia Mike a. Popatrz, jak pięknie!Lasy ciągnęły się aż po horyzont.Wszystkie odcienie żółci&Jasne, zapomniane już światło słońca, pomarańczowe pasy, krwawopurpurowe plamy.A podnogami czarno-granatowy popiół& Trąciłem go nogą w powietrze uniósł się obłok,przypominający dym tytoniowy.W dole płonął pomarańczowy las.Mój las& mój świat&Do diabła z Braćmi Pana! Z wszystkimi wierzącymi i niewierzącymi! Tutaj ja jestem władcą!Aż krzyknąłem od przepełniających mnie uczuć.Spojrzałem na Mike a i natknąłem się na jegobadawcze spojrzenie. Zachowuje się pan jak automat.Nie od razu zrozumiałem. O czym ty mówisz? Cieszył się pan teraz jak automat. Pięknie.Egzaltowany gest.Zwierzęcy ryk.Kiedyśprzyszedł pan na te wzgórza i krzyknął z zachwytu, ponieważ to faktycznie jest straszne i pięknezarazem.I postanowił pan, że zawsze będzie się tak cieszył.I zabijał pan jak automat.Nawet się pan niezłościł, po prostu odgrywał pan wściekłość.Automat.Mówi tak, jakby on sam nie zabijał& Grzeczny chłopaczek w czystym kombinezonie! Z boku nabluzie rozpięła się sprzączka, spodnie pokrył kurz, lewy rękaw brudny, ale poza tym elegancik.Nawet się nie rozzłościłem.Po prostu zrobiło mi się smutno.Po co przypominać dzisiejszyranek& Mike& Ciągle nie możesz zrozumieć jednego: jestem Smokiem.Starałem się powiedzieć to bardzo łagodnie, ale Mike nadal patrzył na mnie ponuro.I wtedyzrozumiałem on nigdy nie będzie dobrym Smokiem.W ogóle nie będzie Smokiem.Niewytrzymałem i krzyknąłem ze złością: Co tak stoisz, szczeniaku? Przed wieczorem musimy dojść do rzeki!Zaczął szybko iść, wzbijając tumany pyłu.Dzieciak, a jednak twardy.I jeśli już któryś z nasprzypomina automat, to właśnie Mike.Jest bystry, silny i ma wolę.Ale nigdy nie wyjdzie z niego Smok. Ona nigdy nie zostałaby Smokiem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]