[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie myślałam nawet o występie.Myślałam o śmiechu Luke a.Analizowałam go pod każdym kątem.Następnie dochodziłam downiosku, że za dużo o tym myślę.A potem, że nie dość dokładnie torozważyłam.Przez większość drogi mama milczała, prawdopodobnie sądząc, żejest mi niedobrze.Jednak czułam, że coś się kroi.I miałam rację.Zciszyłaradio.- Wczoraj wieczorem.- Oho, no imasz.Frustracja wezbrała iwybuchła we mnie jak czerwony, paskudny pęcherz.- Nie chcę rozmawiać na temat Lukea - ucięłam.Równie dobrze mogłabym ją uderzyć.Reakcja byłaby taka sama.Nawet przyłożyła palce do ust, zupełnie jakbym to właśnie zrobiła.Rzeczywiście, łamałam kolejną zasadę.Miałam tylko siedzieć i pozwolićsię łajać, a potem w milczeniu potakiwać wszystkiemu, co powie.Pieprzyć to.yle dobrałam słowa.Pieprzyć ją.I mieć to z głowy.Nie mogę czekać.Ze złością pociągnę-łam za skraj dopasowanej niebieskiej sukienki, którą kupiła dla mniemama.Nienawidziłam tej kiecki.Wyglądałam w niej, jakbymobrabowała szafę bardzo wiekowej babci.Brakowało mi jedyniedługachnego sznura pereł i pasowałabym do domu starców.I co z tego, że Lukę był w zmowie z jakimś cholernym królikiem? Poco w takim razie w ogóle zawracał sobie głowę, żeby opowiadać mi ofejach? Czy żeby zdobyć moje zaufanie i zaciągnąć mnie do łóżka?Mama gwałtownie zahamowała.Popatrzyłam na nią zdziwiona,sądząc, że szykuje się poważne starcie.Ale nie, to nie było w stylu mamy.Byłyśmy już pod kościołem.- Co ty w ogóle masz na szyi? - Jej głos był taklodowaty że niedzwiedzpolarny zmarzłby od niego.Moja ręka powędrowała do łańcuszka z kluczykiem od Lukea.- Wygląda do dupy z tą sukienką - powiedziała mama.No ładnie.Aagodny wulgaryzm.Musiałam ją niezle wkurzyć.-1 co z tego.- Jakby mi zależało, żeby mieć go teraz na sobie.Odpięłam i zwinęłam łańcuszek z kluczem w dłoni.- Włóż to do futerału z harfą, żebyś nie zgubiła.- Przycisnęła klawiszbagażnika.- Wez telefon.Wzięłam telefon.- Nie zostajesz?- Babi po ciebie przyjedzie.Ja jadę do domu.Mam pracę.Zadzwoń doniej po wszystkim - temperatura jej głosu spadła jeszcze o paręnaściestopni.- Okej, dobra.Do zobaczenia.- Potrafiłam być równie zimna.Wyciągnęłam harfę z bagażnika, wrzuciłam tajemnicę od Lukea dokieszonki w futerale i skierowałam się do budynku kościoła.Kiedymasywne dębowe drzwi zamykały się za mną, mama już wyjeżdżała zparkingu.Wnętrze kościoła było słabo oświetlone i przestronne, bogatowyściełane czerwonymi dywanami.Czuło się zapach, jaki występujetylko w starych kościołach - powstały w ciągu wielu lat na skutekobecności tysięcy osób i wypalenia mnóstwa świec.Na miejscu ludziestali już w kilku wianuszkach, omawiając szczegóły związane zkwiatami, muzyką i kolejnymi elementami ceremonii.W tymzamieszaniu mój żołądek przypomniał sobie, jak powinien się czuć.- Ty musisz być harfistką.- U mojego boku, niczym zlany perfumamipajac z pudełka, pojawiła się kobieta z konstrukcją sklejonych blondwłosów na głowie i przyklejonym uśmiechem.- Jestem Maryann,organizatorka.Skinęłam tępo głową.Jeśli otworzyłabym usta, na jej sztywne włosypoleciałyby kawałki jedzenia i rozpuściłyby misterną konstrukcję.- Twoja mama wszystko mi powiedziała - odezwała się Maryannprzez szpaler uzębienia.- Aazienka jest za tamtymi drzwiami.Z wdzięcznością zmieszaną z uczuciem poniżenia przecisnęłam sięprzez drzwi, by znalezć się w maleńkiej, zabytkowej łazience.Odsunęłamna bok kompozycję ze sztucznych kwiatów, która była tysiąc razy za dużana to pomieszczenie, i od razu się wyrzygałam.Natychmiast zrobiło misię lepiej - pozostało już tylko słabe uczucie dyskomfortu w żołądku,towarzyszące mi od chwili, gdy usłyszałam rozmowę Lukea z cholernymkrólikiem.Mocno wyszorowałam ręce pachnącym, lawendowym mydłem ispłukałam je pod strumieniem wody.Coś twardego i ciężkiego zsunęłomi się z palca i zanim zdałam sobie sprawę, co to takiego, zdążyłam tylkozauważyć, jak pierścionek Babi szybko toczy się w kierunku odpływu iznika w nim
[ Pobierz całość w formacie PDF ]