[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Potem w miarę zbli\ania się burzy,głuche dudnienie miało coraz rzadsze przerwy, wydawać się mogło, \e nocujemy w pobli\uogromnego wulkanu.Doktor spał smacznie mimo łoskotu, mnie jednak sen uciekł z powiek.Po jakimś czasiestwierdziłem, \e burza przechodzi bokiem.Lecz i wówczas nie zasnąłem, tylko słuchałemwcią\ jej basowego głosu.Zresztą mo\e na chwilę nawet i pogrą\yłem się w sen, cienki idelikatny jak pajęczyna.Wyraznie jednak usłyszałem dwa krótkie szczeknięcia Sebastiana,który spał w namiocie Hildy i Kasi.Nasz namiot był nie zasznurowany.Po cichutku wysunąłem się z niego i natychmiastprzeniknął mnie lodowaty chłód nocy.Cofnąłem rękę do namiotu i wymacałem sweter,który naciągnąłem na siebie.Obóz okrywała noc.Była mroczna, ale widoczny był czarny skraj otaczającego nas lasu.Aoskot dalekiej burzy przycichł na krótko, po chwili jednak znowu ozwało się głuchedudnienie grzmotów.Pochłaniało ono wszystkie szelesty, które zazwyczaj słyszy się w letniąnoc w pobli\u lasu.Sebastian nie zaszczekał więcej i dał znak \ycia dopiero, gdy znalazłemsię w najbli\szym sąsiedztwie namiotu Kasi.Gwizdnąłem cicho i, o dziwo! Sebastian, ten sybaryta, piecuch i wygodnicki, jak liszkawypełznął z namiotu przez pozostawioną dla niego szparkę.Jak ka\dy jamnik, lubiłprzechodzić pod niskimi sprzę-tami, przeciskać się przez ró\nego rodzaju szpary.Merdając swym szczurzym ogonemdotknął mnie wilgotnym nosem.Spodziewałem się, \e nocny chłód natychmiast zapędzi go do ciepłego legowiska.Kasiamusiała co wieczór staczać z nim walki z taką siłą pchał się do śpiwora.Lecz tym razempies nie wrócił do namiotu.Przykucnął przy moich nogach i zaczął wietrzyć, wciągając ześwistem powietrze napływające od strony szczytu: Mo\e czuje jakieś dzikie zwierzę kryjącesię w lesie?" pomyślałem.Sebastian wcią\ wietrzył i wietrzył, jak gdyby smakując zapach nocnego powietrza.Wreszcie zaskomlił cichutko.Zrobiłem trzy kroki w kierunku lasu.Sebastian podniósł się i poszedł ze mną. Kie licho?" pomyślałem.I zatrzymałem się.Wtedy pies równie\ przystanął.Z namiotu wychyliła się główka Kasi. Co się stało? Dlaczego pan nie śpi? spytała mnie szeptem.Przykucnąłem ipowiedziałem jej do ucha: Robię nocny obchód obozu.Zabierz Sebastiana i zamknij go w namiocie.Pęta się podnogami i przeszkadza.Zabierz go i kładz się spać.Schwyciłem Sebastiana i podałem go dziewczynce.Posłusznie zasznurowała szczelnienamiot, \eby pies nie mógł się znowu wymknąć.Byłem rad, \e uwolniłem się od towarzystwa psa.Chciałem poznać przyczynę niezwykłegozachowania się Sebastiana, ale bałem się, \e on mo\e mi to utrudnić.Zamierzałem obejśćcały obóz, a pies mógł nagle podnieść harmider i wszystkich pobudzić.Ostro\nie ominąłem namiot harcerzy.Było w nim cicho, zapewne chłopcy spali smaczniekołysani dalekimi odgłosami burzy.Zrobiłem jeszcze kilkanaście kroków i dosięgnąłemlasu.Teraz nale\ało wzmóc uwagę.Drogę zagradzały niewidoczne w ciemnościach gałęzie,wystarczyło otrzeć się o nie, a sprawiały szelest, którego nie głuszyły nawet grzmoty.Zanim zagłębiłem się w las, obejrzałem się za siebie, na Polanę i rozstawione na niejnamioty.Hen, daleko, w mrokach nocy pobłys-kiwało i jak gdyby z potę\nej piersi dobywałsię pomruk, znów bli\szy i głośniejszy.A więc burza powracała w tę okolicę.Minąłem ście\kę zbiegającą po stoku góry a\ do kamieniołomu i wszedłem do lasu.Raz poraz noga moja zsuwała się do wykrotuwysłanego suchymi liśćmi, co powodowało głośny szmer.Raz po raz potykałem się o pieńprzewróconego drzewa, o twarz moją ocierały się nisko rosnące gałęzie.Wówczasprzystawałem i nasłuchiwałem, czy wywołany przeze mnie szmer nie wypłoszy tego coś" zciemności i gęstwiny.Raz po raz te\ wydawało mi się, \e przed sobą dostrzegamprzyczajoną postać.Niekiedy dłu\szą chwilę trwało, zanim uświadomiłem sobie, \e to tylkodwa rosnące przy sobie drzewa upodobniły się do sylwetki ludzkiej, a samotny jałowiecprzypomina przykucniętego niedzwiedzia.Burza była wcią\ bli\ej i bli\ej.Ju\ nad moją głową czarne chmury pękały od zygzakówbłyskawic, a grzmot piorunów niemal ogłuszał.Dwukrotnie zerwał się silny podmuchwiatru i rozkołysał drzewa, wypełniając bór głośnym szumem liści.Wtedy to przyśpieszałemkroku i szedłem śmielej, wiedząc, \e szelest wywołany moimi krokami zagłuszają odgłosywiatru i burzy.Ale po chwili znowu wiatr ucichł, tylko gromy grzechotały nad Polaną.Nagle niebieskabłyskawica rozdarła niebo i zobaczyłem przed sobą niewielką polankę.Jeszcze jednabłyskawica i dojrzałem postać ludzką.Kilkoma susami, kryjąc się za pniami drzew, dopadłem skraju polanki.Tajemnicza osoba poprawiła na sobie płaszcz i wolno poszła ście\ką w tę stronę, gdzie le\ałnasz obóz.Ucieszyło mnie to.Jeszcze chwila i będzie musiała przejść tu\ obok mnie,ukrytego za pniem grubego buka.A wtedy?.Nie miałem pojęcia, co wtedy zrobię.Byłem przecie\ bezbronny, a tajemniczy ktoś" mógłbyć uzbrojony choćby w laskę.Zresztą nie było \adnych podstaw, aby sądzić, \e ów osobnikmiał wrogie zamiary.Mógł to być samotny turysta, który zabłąkał się na Polanę.Tajemnicza postać zbli\ała się.Jeszcze krok i minie mnie w odległości wyciągniętegoramienia.Tak bardzo pragnąłem, aby w tym momencie znowu błysnęło.Lecz tym razemszczęście mi nie sprzyjało.Osobnik przeszedł obok, twarzy jego nie zdołałem zobaczyć.Szedł szybko, coraz szybciej i rozpłynął się w ciemnościach.Pobiegłem za nim stąpając na palcach.Zcie\ka skręcała raptownie obok wielkiego krzaka.Otarłem się o niego prawym ramieniem, a potem potknąłem o wystający z ziemi korzeń.Potknięcie było tak nie-spodziewane, \e jak długi przewróciłem się na ziemię
[ Pobierz całość w formacie PDF ]