[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A mało kto wie, że zaprojektował go znany architekt, ten sam,co Newnham College.Co ważniejsze, oni zajęliby się nie tylkoremontem, ale pozwoliliby mi tu zostać do końca.Nawetwstawili do umowy taką klauzulę, czy jak to się nazywa. Ta umowa jest już gotowa? Tak, przywiezli mi ją do przejrzenia.Mam dwa tygodniedo namysłu.Ale chyba już się namyśliłam.Tylko smutno mi,że będę musiała się z wami rozstać.Dlatego tak chodzę imyślę, i sama nie wiem.Przyjechali z gotową umową? Sprawa szybko się toczy.Zbytszybko.Miranda wciągnęła głęboko powietrze i wstrzymała oddech.Trudno się wtrącać w nie swoje sprawy.Ale ta śmierdziała nakilometr.Małżeństwo! Akurat.Wystarczył jeden rzut oka na teskórzane teczki, żeby wyczuć swąd deweloperskiego interesu.Spojrzała na Mary, przez okno, i znowu na Mary.Nie mojasprawa, nie powinnam się wtrącać pomyślała.Ale z drugiej strony.Odrzucając angielską powściągliwość, powiedziała: Prawdę mówiąc, Mary, coś mi tu nie gra.Jeśli pozwolisz,chętnie przejrzę tę umowę.Nieraz miałam z takimi jak oni doczynienia.Ja też byłam. Miranda zawahała się, słowa takasama" nie przeszły jej przez gardło. Pracowałam w tymzawodzie kilka lat. Nie, kochanie, dziękuję.Nie chcę zawracać ci głowy, maszdosyć swoich kłopotów.Już ją sama przejrzałam.-I? Wszystko wydaje się w porządku.Właśnie: wydaje się.Było pózne popołudnie.Podlewając kwiaty w doniczkach,ustawionych długim rzędem na parapecie w kuchni, Mirandawyjrzała przez okno.Sasza, pod dyktando Mary,robił ostatnie jesienne porządki: strzyżenie trawnika, gra-bienie liści, przycinanie gałęzi.W głębi koło altany dymiłoognisko.Pójdę do nich pomyślała. Pomogę Mary przy różach.Już miała wyjść do ogrodu kuchennymi drzwiami, gdy napodłodze przy kredensie zauważyła jakiś mały kartonik.Schyliła się, żeby go podnieść: była to wizytówka.WidocznieMary zamierzała włożyć ją do wazy, gdzie trzymała wszystkie,jak je nazywała, papierki".Miranda mimowolnie rzuciłaokiem, jej uwagę przykuło jedno słowo: Development.Z wizytówką w ręku podeszła z powrotem do okna.Odczytałaadres: Cambridge, Mili Road, numer domu.Poniżej widniałynumery kontaktowe: telefon stacjonarny, fax, komórka orazadres strony internetowej. Lepiej sprawdzić od razu mruknęła.W bibliotece na biurku stał komputer Saszy.Był włączony.Prędko wpisała: www.wise&saywell.homes.co.uk., po czymkliknęła myszką na nazwę.Nie czekała długo.Zaczęła czytać. Gdzie są kartofle?!Nagły okrzyk Saszy, który dobiegł ją z kuchni, sprawił, żeMiranda zerwała się gwałtownie od biurka.W halluprzykucnęła, udając, że zawiązuje sznurówkę buta. Jakie znowu kartofle?Pieczenie kartofli w ognisku dla każdego z tej trójkisłowiańskich emigrantów oznaczało coś innego, a zarazem tosamo.Wdychając jedyny w swoim rodzaju zapachprzypiekanej skórki, otwierając żółty miąższ, dymiący i sypki,okraszając go masłem i solą, a potem jedząc, czy raczejpołykając niemal bez gryzienia parzące kawałki każde znich oczyma wyobrazni widziało inne ogniska, płonące wdalekich ogrodach, na odległych polach i dawno przekwitłychłąkach.Mówiły o dzieciństwie w rodzinnym domu.Miranda z trudem hamowała łzy.Lepiej nie dotykać takichłąk i ogrodów.Sasza był innego zdania. Ot, tylko bałałajki brak.Od razu cała reszta mniejdotkliwa.Jak to mówią. obejrzał się na dom, taki angielski,odcinający się ciemnym konturem na tle gasnącego nieba .ujdzie w mroku. Ja już chyba nie pamiętam mojego dawnego domu westchnęła Mary. Myślałam, że powróci do mnie wraz zesklerozą.Mówią, że wtedy odzywa się głęboka pamięć.U mniejednak dziwnie milczy.Może zbyt mocno przysypałam jąpopiołem? Tak bardzo bolało mnie wspomnienie i niemożnośćpowrotu.Niedobrze zrobiłam.Jak człowiek jest młody, tojeszcze nie wie, że do żadnego domu dzieciństwa nie mapowrotu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]