[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- No, no, coś podobnego.Zpiąca królewna wstała bez całowania!Wcale się jeszcze nie obudziłem.Przytrzymuję zasłonę przy weneckim oknie, żeby mogliwstawić choinkę do środka.- Co się w ogóle dzieje? Czy ktoś stoi na warcie, czy już na wszystko sobie bimbamy?Miller i Wilkins ustawiają choinkę w kącie przeciwległym do kominka.Miller otrząsaśnieg z gałązek.- Kogoś tam wystawiliśmy.Wszystko w porządku.Nie ma strachu, Won't.Ciesz się, żeżyjesz.- Owszem, cieszę się.Kiedy moja kolej?- Jeżeli rzeczywiście marzysz o tym, żeby posiedzieć przez dwie godziny w zimnejdziurze, to o ósmej.My w zasadzie doszliśmy do przekonania, że tędy nie chodzą żadnepatrole.A z pełną siłą mogą ruszyć najwyżej rano.- Po co ta choinka? Na opał?Miller przelotnie patrzy na Matkę, a potem znów na mnie.- Jakoś tak nam się zrobiło smutno, ustaliliśmy, że trzeba wnieść pod dach trochęświątecznej atmosfery.Dlatego posprzątaliśmy.A teraz ustroimy choinkę, będziemy prażyćkasztany, wróżyć z orzechów i obżerać się indykiem w sosie borówkowym, ze wszystkimidodatkami.Poza tym postanowiliśmy, że wszyscy się mają wykąpać przed BożymNarodzeniem.Miller i Vance, w rękawicach, zdejmują wiadra z haków i przelewają parującą wodę dowanny, po czym wychodzą po następną porcję.Wstaję i zaglądam do wanny: wody jest na raziedo pół łydki.Sprawdzam ręką: nie gorąca, ale dobrze ciepła, akurat.Wanna stoi tak bliskoognia, że ścianki od strony kominka ledwo można dotknąć.Słyszę, jak chłopaki wracają zpełnymi wiadrami.Omiatam wzrokiem całe pomieszczenie: naprawdę porządnie sprzątnęli,sala wygląda prawie tak, jak kiedy tu weszliśmy po raz pierwszy.Wieszają kubły na hakach i obaj po kolei sprawdzają rękami temperaturę wody wwannie.Wilkins uśmiecha się do mnie całą gębą.- Już prawie.Uchwaliliśmy, że będziesz pierwszy w kolejce.Co prawda nie górujesz nadnami brudem, ale stopniem wojskowym tak.To prezent gwiazdkowy od drużyny.- Wykluczone, Vance.Będziemy ciągnąć słomki, jak na wszystko.Nie podlizywać siędowódcy.Ależ my się zgrywamy! Próbujemy udawać, że nic się nie stało, że Mundy nie leżymartwy tuż obok nas, że Shutzer nie został ranny, że pierwsza drużyna nie przepadła Bóg wiegdzie, że nie ma żadnej pierdolonej wojny.- Słyszałeś, co Love mi tu truł o sądzie polowym? Bydlak.- Pierdolnięty facet, dupy sobie sam nie podetrze bez ordynansa.Nie przejmuj się nim,sierżant.Matka odstąpił o krok do tyłu i podziwia drzewko, które sam ustawił w rogu przykominku.To niesamowite, jak szybko taki zapach roznosi się po pomieszczeniu: rzeczywiścieczuje się Boże Narodzenie, mimo wszystko.Zdaję sobie sprawę, że celowo omijam wzrokiem tomiejsce, gdzie leży Mundy.Dobrze, że zasłoniłem mu twarz.Matka obraca choinkę odziewięćdziesiąt stopni.- Przydałoby się trochę ją ubrać, Bud.Same jabłka, kartofle i papierowe gwiazdki niewystarczą.- Cholera, żal mi tych szwabskich zasrańców.Miller odwraca się do mnie.- Przestań, Won't.Na litość boską, stało się, nic już nie zmienimy.Odkąd nie ma Mundy'ego, gadamy jak ostatnie koszarowe zupaki.Miller wychodzi nadwór.Wilkins rozpościera pod choinką jedną z jedwabnych kap.Miller wraca: niesie pełenhełm naboi kalibru pięćdziesiąt.Naboje są mosiężne, a końce mają pomalowane na różnekolory: pociski świetlne mają końce czerwone, a zwykłe - czarne.Wyłuskujemy naboje z pasa iwieszamy je na choince na kawałkach drutu, które Miller też przyniósł ze swojegoczarodziejskiego jeepa.Refleksy ognia tańczą po mosiężnych łuskach.A ja dalej nie bardzowiem, na jakim świecie żyję.Zciągamy Mela z warty.Stanęło na moim: będziemy ciągnąć słomki, czyli cienkie paskikartonu po racjach żywnościowych.A więc jednak realizujemy plan Mundy'ego, chociażstawką nie jest pławienie się w chwale, tylko w miedzianej wannie.Wygrywam ja, drugi jestGordon, Wilkins trzeci, a biedny Miller, inżynier całego przedsięwzięcia - ostatni.Nie masprawiedliwości na tym świecie.Nie potrafię sobie wyobrazić, jakim sposobem oni staszczyli zgóry ten piekielny szaflik, ale i w tym wyczuwam geniusz Millera.Nawet mydło skądśwytrzasnął.Wchodzę do wanny i z miejsca czuję się jak Claudette Colbert.Nacieram całe ciałociepłymi mydlinami.Miller, Wilkins i Gordon piętrzą opał w kominku, aż ogień buzuje nacałego: widać, że Matka bardzo spuścił z tonu.W sali po raz pierwszy jest naprawdę jasno.Moje brudne ciuchy leżą na materacu.Pranie zrobimy na koniec.Rzeczywiście wypisaliśmy sięz tej wojny.Kąpiemy się po kolei, cały czas dolewając gorącej wody, aż wychlapuje się górą.Millerwcale tak dużo nie stracił przez to, że jest ostatni: jego woda jest co prawda najbrudniejsza, aleza to najbardziej mydlana.I ma pełno.%7ładen z nas nie ma ochoty ubierać się z powrotem wśmierdzące ciuchy, więc owijamy się kołdrami.Wilkins wkłada okulary, które zdjął do kąpieli, ipatrzy na Mundy'ego.- Paskudnie się czuję taki czysty przy Mundym.Robi się cicho.Tę samą myśl i ja już dobrą chwilę odpychałem od siebie.Millerpodchodzi do Mundy'ego.Przerzucił jeden róg kołdry przez plecy i zawiązał wysoko pod pachą.- Najważniejsza rzecz to go rozebrać.Bierze Mundy'ego za rękę.Mundy jest sztywny jak deska; razem z ręką unosi się całeciało.We czterech, w blasku ognia, obracamy Mundy'ego na wszystkie strony, ściągamy zniego bluzę, rozpinamy koszulę, zdejmujemy ją przez plecy, Gordon rozpina klamry u spodni,ja rozsznurowuję buty, ściągam je, potem skarpetki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]