[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przodem szła Anka, Karol i Maks; za nim Zajączkowski z księóem, a w samym końcujechał pan Adam, zostawał w tyle, bo wózek się opierał na wybojach i kretowiskach, ażWaluś klął co chwila. Ażeby cię wciornoście! a to utyka kiej świnia.Wieczór, PtakPrzedwieczór już był nad ziemią, rosa obfita okiścią pokrywała zboża i trawy i wielkacichość płynęła nad polami, szemrzącymi óiwnie przenikającym szelestem żytnich ki-ści, graniem świerszczyków i słodkim, szklanym brzęczeniem komarów, co całą chmurąkłębiły się nad głowami idących, a czasem przepiórki z głębi zielonych puszcz żytnichwołały: Pójdzcie żąć! Pójdzcie żąć! Albo jaskółka ze świergotem przeleciała w zygzakach,albo z owsów czarniawych nakropionych żółtymi ognichami, wyrwał się skowronek, biłprosto ku niebu, trzepał skrzydełkami i ówonił pieśnią, lub pszczoły z brzękiem wracałydo roboty. Dobroóieju mój kochany, ale ten Karczmarek to óiwny człowiek. Jest takich w Aoói więcej.Wie ksiąó, że on się nauczył czytać i pisać dopieroparę lat temu.Ziemia obiecana 189 Ale po co chamowi majątek, we łbie mu się przewróci i bęóie myślał, że wszystkimjest równy. Albo nie jest równy? Mój Zajączkowski, mój dobroóieju kochany, a czymże tolepsi jesteśmy od niego? Ksiąó niedługo każesz nam chamów całować po rękach. Jak tego będą warci, pierwszy to zrobię, dobroóieju mój kochany, Jasiek, ognia.Ale że Jaśka nie było, zapalił mu fajkę Maks, który do nich się przyłączył i słuchałnie słysząc, bo patrzył na Ankę idącą przodem z Karolem i łowił chciwie ich rozmowę,prowaóoną półgłosem. Nie zapomni pan o Wysockiej? prosiła cicho. Jutro pójdę do niej.Czy ona naprawdę jest naszą kuzynką. Jest moją, ale myślę, że wkrótce bęóie naszą.Szli czas jakiś w milczeniu.Ksiąó sprzeczał się z Zajączkowskim, a pan Adam śpiewał, aż się rozlegało po polach.Hej z góry, z góry, jadą Mazury,Puk puk w okieneczkoOtwórz, otwórz panieneczkoKoniom wody daj. Prędko pan przyjeóie? Nie wiem.Mam tyle roboty z fabryką, że nie wiem, co pierwej robić. Mało ma pan dla mnie czasu teraz, baróo mało& dodała ciszej i smutniej,ciągnąc dłonią po młodych róawych kłosach, co rozkołysane kłaniały się jej do nóg i ob-rzucały rosą. Proszę się spytać Maksa, czy ja dla siebie mam choćby goóinę czasu óiennie.Odpiątej rano na nogach do póznej nocy.Jaki z ciebie óieciak, Anko, no spojrzyj na mnie.Spojrzała, ale w oczach miała smutek i usta drżały jej nerwowo. Przyjadę za dwa tygodnie, dobrze? powieóiał spiesznie, aby ją pocieszyć. Dobrze, óiękuję, ale jeśli ma na tym cierpieć fabryka, to proszę nie przyjeżdżać,potrafię znieść i tęsknotę, przecież to nie po raz pierwszy. Ale ostatni, Anka, Ten miesiąc zleci prędko, a potem& A potem? Potem bęóiemy już razem; boi się tego moje złote óiecko, co? szepnął czule. Nie, nie! bo przecież to z tobą, z panem poprawiła się rumieniąc i uśmiechałasię tak słodko że miał ją ochotę pocałować.Zamilkła i rozmarzonymi, zapatrzonymi w siebie oczami błąóiła po zielonej płachciezbóż, co niby wielki rozlew wody kołysany wiatrem, marszczyło się w płowe koliska,w czarniawe gurby, kładło się nad ziemią, powstawało, leciało w tył do ugorów, odb3ałosię o nie i znowu z chrzęstem uderzało w dróżkę, jakby chcąc się przelać przez tę tamęi rozlać po długim łanie pszenicy niskiej jeszcze i tak trzepiącej piórkami błyszczącymi,że cały łan był podobny do wielkiego stawu, migocącego miliardami złotych łuszczek. Waluś, ruszaj się bestio! zakrzyknął pan Adam, bo dochoóili już do szosy. Adyć się rucham, jaże mi mokro. To już? szepnęła Anka, spostrzegłszy konie czekające na szosie. Szkoda, że to już, jest tak prędko powieóiał Maks. Prawda, jak tu pięknie? patrz no dobroóieju mój kochany, jak to Pan Bóg uma-lował wszystko śliczniutko, o! wołał ksiąó, wskazując na pola, leżące ku zachodowi.Słońce czerwone, ogromne, zsuwało się nad lasy po perłowych przestrzeniach i roz-siewało po zbożach czerwonawą mgłę o fioletowych obrzeżach.Wody stawów leżących niżej w łąkach paliły się jak tarcze mieóiane mocno wypo-lerowane, a zygzakowata linia rzeczki ciągnącej się przez łąki ku wschodowi, odcinała sięod traw, jak sina, jedwabna wstęga, poplamiona góieniegóie czerwonawym złotem. Baróo pięknie i żałuję, że nie mamy czasu przyglądać się dłużej. Prawda.No jedzcie z Bogiem! A dajcież no gęby chłopaki.Panie Maks, panieBaum, a tośmy cię dobroóieju mój kochany, polubili wszyscy, jak swojego.Ziemia obiecana 190 Baróo mnie to cieszy, bo przyznam się szczerze, że milszego towarzystwa niespotkałem jeszcze w życiu i serdecznie óiękuję za gościnność i proszę, nie zapominajcieo mnie, Maks Baum!& Baróo solidna firma, daje towar z sześciomiesięcznym kredytem zawołał Karolze śmiechem, żegnając się ze wszystkimi.Maks zamilkł, był taki zły, że Ankę pocałował w obie ręce z óiesięć razy, pana Adamaw oba policzki, a księóa w rękę, co tego ostatniego tak rozczuliło, że objął go za szyję,pocałował w głowę i przeżegnał go na drogę.Ruszyli z miejsca kłusem.Anka stanęła na kopcu i powiewała za nimi chustką.Pan Adam śpiewał marsza
[ Pobierz całość w formacie PDF ]